It’s in your eyes (It’s in your eyes) What’s on your mind (What’s on your mind) I fear your smile and the promise inside It’s in your eyes (It’s in your eyes) What’s on your mind (What’s on your mind) I fear your presence, I’m frozen inside

Kanda wszedł do cichej biblioteki niezauważony przez nikogo. Zresztą Kwatera Główna od dawna spała, bliżej było świtu niż poprzedniego wieczoru i miał świadomość, że również powinien się położyć. Jednak jedna sprawa nie dawała mu spokoju.
Znalazł ją tam, gdzie się spodziewał. Zresztą prawie się stąd nie ruszyła, przygotowując jakieś mikstury i rozrysowując na kartce wzory, które nic mu nie mówiły. W ciągu dnia pełno było tu tych Cieni, debatowali godzinami, jak powinien wyglądać cały proces, wieczorami jednak zostawała sama, pracując ponad swoje siły. Nie był nawet pewny, czy Komui przygotował i dla niej kwaterę, bo od kilku dni nie rozmawiali. Nie chciał jej przeszkadzać, skoro była zajęta, zresztą ten cały Arte niemal nie opuszczał jej boku. Zawsze siedział tak blisko niej, śmiała się z jego żartów, które wplatał w rozmowę, czuła się przy nim swobodnie. Przy żadnym z egzorcystów się tak nie zachowywała, zawsze była czujna, postawiona w stan gotowości, jakby czekała na atak. Przy wampirze zdawała się całkiem inną osobą, dziewczyną, która nie wycierpiała tak wiele. Nie miał pojęcia, co ich w rzeczywistości łączyło, ale przypominało to chwile, gdy była z Superbim. Wtedy też się rozluźniała.
Nie wiedział, czy nocuje u wampira. Przed świtem poprzedniego dnia nie zastał jej w bibliotece, a odkąd w Zakonie pojawiły się Cienie, nie spała u niego. W sumie nie powinno go to obchodzić, przecież nie miało tak być na stałe i po tych kilku nocach miał łóżko dla siebie. Zresztą wolał, żeby nie było jej w pobliżu, gdy znowu obudzi się z koszmaru o apokalipsie. Następnym razem może się to skończyć gorzej niż na siniaku, poza tym wolał, żeby go takim nie widziała. Nie przywykł do pokazywania słabości, a tamtej nocy był słaby. Nie pogardzała nim chyba tylko dlatego, że sama przeżywała coś takiego, nie pragnął jej litości i współczucia. Nie chciał, żeby historia się powtórzyła. Nigdy więcej.
Spała z policzkiem opartym o pożółkłe stronice księgi. Głębokie cienie pod oczami tylko potwierdzały, że jest przemęczona, wszystkie siły przelewała w pracę nad uwolnieniem głupiego Kiełka od Czternastego. Trochę go to zastanawiało, więcej w niej było troski o egzorcystę czy nienawiści do Noah? Fakt, mógł nie rozumieć, nigdy nie miał rodzeństwa, ale Walkerów również nie łączyły więzy krwi. W przeszłości Kiełek był zbyt mały, żeby ją pamiętać, a gdy wyszło na jaw jej pokrewieństwo z jego opiekunem, pomiędzy nimi zawsze był dystans. Kiełek przywiązywał się dość łatwo do ludzi, mógł więc uwierzyć, że naprawdę traktował ją jak siostrę, choć często był strasznie zazdrosny. Może to kwestia Czternastego, który się w nim budził, choć tego też nie można było być do końca pewnym. Że na niego patrzył krzywym okiem, teraz doskonale rozumiał, ale to samo było z innymi mężczyznami, którzy się do niej zbliżali.
Jednak Vivian to całkiem inna historia. Zawsze trzymała się na bezpieczny dystans, żeby tylko za bardzo się nie przyzwyczaić. Wszystkich tak trzymała, nie była więc typem kochającej siostry. A jednak tak strasznie zależało jej, żeby go uwolnić, choć łatwiej byłoby zabić ich obu i w ten sposób pozbyć się Czternastego. Kompletnie tego nie rozumiał.
– Ty jesteś Kanda, prawda? – Usłyszał za sobą.
Odwrócił się gwałtownie, łapiąc za rękojeść Mugenu. Przed nim stał mężczyzna o ciemnej karnacji i granatowych oczach. Głowę miał gładko ogoloną, a jego czarne ubranie zlewało się z mrokiem biblioteki. Jeden z Cieni, chyba jakiś wyższy rangą, bo reszta zawsze odnosiła się do niego z szacunkiem.
Kanda zupełnie nie czuł jego obecności, nawet teraz, gdy się ujawnił i podnosił ręce w uspokajającym geście.
– Wybacz, nie chciałem wzbudzić twojego niepokoju – odparł mężczyzna. – Nazywam się Sigrue i należę do Rady Starszych Ligi Cieni.
Kanda tylko prychnął. Nie potrzebował jego imienia, Cienie były mu obce i nie zamierzał tego zmieniać.
Sigrue uśmiechnął się lekko i przeniósł spojrzenie na śpiącą Vivian. Gest zniknął z jego twarzy, teraz malowały się na niej jedynie smutek i troska.
– Od dawna pracowała nad tą sprawą – powiedział cicho, nie chcąc obudzić kobiety. – Gdy tylko nie była potrzebna w terenie, wertowała stare księgi. Obalała teorię za teorią, denerwując się coraz bardziej. Nigdy jednak nie powiedziała, że musi odnaleźć Mariana Crossa i zapytać go o to. Chciała pomóc temu chłopcu o własnych siłach, lecz ciągle nie miała rozwiązania. Wciąż pytała, jak ludzka dusza może opętać innego człowieka. Nikt nie znał odpowiedzi.
– Dlaczego mi to mówisz? – zapytał Kanda.
– Właściwie bez powodu. A może dlatego, że cię to obchodzi.
– Czemu miałoby? Nawet nie lubię Kiełka.
– Ale nie chcesz źle dla Vivian. I nieważny jest powód. Czy potrzebujesz jej tak samo jak ona ciebie. Czy masz wobec niej dług, który chcesz spłacić. Czy to kwestia tego, że ta historia uderzyła również w ciebie. Po prostu jesteś przy niej i teraz robisz to z własnej woli.
Kandę trochę to zdziwiło. W słowach Sigrue nie było insynuacji co do jego motywów, przestawiał tylko fakty. Nie oceniał. Japończyk zdawał sobie sprawę, że to jedna z osób, która zamierzała wydać na niego wyrok śmierci, gdyby nie interwencja Vivian.
– Dlaczego powiedzieliście jej o Almie? – zapytał. – Z powodu Niszczyciela Czasu?
– Nie chcemy mieć Anioła Lucyfera za wroga. Jesteś dla niej cenny, a osobiście wolałbym nie sprawdzać, co by się stało, gdybyś zginął z naszej ręki.
– Sądziłem, że boi się jej jedynie Leverrier.
Sigrue uśmiechnął się może odrobinę pobłażliwie.
– Boją się jej wszyscy, którzy wiedzą, jak jest potężna. Ona jedna może zniszczyć świat i nie potrzeba jej do tego armii akum czy swego demonicznego rodzeństwa. Niebezpiecznie dać jej wolny wybór.
– A jednak to zrobiliście – zauważył Kanda.
– Ufaliśmy, że wybierze właściwie. Ma dla kogo wybierać, więc należało dać jej na to szansę.
Kanda zrozumiał, że gdyby Vivian postąpiłaby inaczej, niż Liga tego chciała, byłaby martwa już trzy lata temu. Zabiliby ją bez wahania, była zbyt niebezpieczna dla wartości, których bronili.
Tak naprawdę chyba wszyscy widzieli w niej jedynie Anioła Lucyfera – broń, kartę przetargową, gratyfikację wojenną. Leverrier, generałowie Czarnego Zakonu, Klan Noah z Milenijnym na czele, nawet Liga Cieni. Dla nich nie była Vivian Walker, dzieckiem, które zbyt szybko dorosło i miało swoje demony, z którymi wciąż przegrywało. Czy ktoś z nich znał ją naprawdę? Czy zadali sobie trud poznania jej, nim określili jej rolę? Szczerze wątpił.
– Nie patrz tak na mnie, proszę – odparł Sigrue na nieprzychylne spojrzenie czarnych oczu. – Robimy to, co musimy. Nie wszystkich da się ocalić, wiesz o tym doskonale. Chcieliśmy ocalić Vivian Walker, ale nikt nie zdejmie jej z ramion brzemienia Anioła Lucyfera. Nieważne, jak bardzo byśmy tego chcieli.
– Czym ona jest dla Ligi?
– Cennym członkiem rodziny, którego chcemy wesprzeć tyle, ile potrafimy. To dlatego tu jesteśmy. Vivian nas potrzebuje, więc jak byśmy mieli jej odmówić? Wiem, to wszystko nie jest sprawiedliwe. W was obojgu jest mnóstwo goryczy, ale na pewne sprawy nie mamy wpływu. Nawet jeśli Vivian wyzbywa się wszelkich sił, żeby pokonać ograniczenia.
Gdyby ktoś próbował ją stąd zabrać kilka godzin wcześniej, z pewnością nie odniósłby sukcesu. Była zbyt uparta, żeby odpuścić. Ile razy w czasie treningu z Kandą doprowadzała się do skraju, bo nie chciała przyznać, że ma dość?
– Mógłbyś ją stąd zabrać? – poprosił Sigrue. – Powinna się wyspać, nim przystąpimy do rytuału, a biblioteka nie jest miejscem, w którym odzyskałaby siły.
– Czemu wampir tego nie zrobił? – zapytał Kanda, nim zdążył się powstrzymać.
– Nawet oni czasami się rozdzielają – odparł. – Dobranoc, Yuu Kando.
Odszedł, zostawiając dwójkę egzorcystów samych. Kanda westchnął. Czemu wszyscy zwalają opiekę nad Noah właśnie jemu? Niszczyciel Czasu niańczący Anioła Lucyfera, dobre sobie. Jeśli tak ma wyglądać jego rola, to nie ma na to ochoty, niech sobie Kiełek ją niańczy.
Spojrzał na Vivian. Wyglądała tak niewinnie i ludzko, tak normalnie. Żaden tam Anioł Lucyfera, ale zwykła kobieta, którą zmogła praca. Kiełek naprawdę powinien dziękować Bogu, jeśli w niego wierzy, że ma ją po swojej stronie. Bez niej dawno byłby martwy. Zresztą Kanda też i nie do końca wiedział, jak określić to uczucie, które czuł, gdy o tym myślał.
Nie miał pojęcia, gdzie spała przez kilka ostatnich dni, o ile w ogóle spała, a nie pałętała się pomiędzy biblioteką a Sanatorium, więc zabrał ją do siebie. Jej rzeczy nadal tam leżały, nie przeszkadzało mu to.
Nie obudziła się, gdy układał ją na jej połowie łóżka. Obok ułożył dwie katany i dopiero wtedy zajął się sobą. Chyba sam też powinien się wyspać, inaczej dłużej tak nie pociągnie.
Vivian przeciągnęła się, nie otwierając oczu. Pod policzkiem czuła coś miękkiego, co na pewno nie było żadną z ksiąg, które wieczorem wertowała. Trochę było to dziwne, bo nie przypominała sobie, żeby wychodziła z biblioteki. No chyba że Arte wykorzystał moment i ją stamtąd zabrał, gdy przysnęła.
Otworzyła oczy i rozejrzała się. To nie była tymczasowa kwatera Cieni, ale pokój Kandy. Obok niej leżały obie katany, więc to nie mogła być sprawka Arte. On by nie stawiał granic. Wniosek był tylko jeden.
Podniosła się w momencie, gdy z łazienki wyszedł Kanda. Mokre włosy wycierał właśnie ręcznikiem, musiał wyjść spod porannego prysznica.
– Kładź się, Noah – powiedział sucho. – Masz spać.
Uniosła brew, ale nie zmieniła swoich planów. Z torby wyciągnęła czyste ubrania, ale na tym się skończyło. Kanda pchnął ją z powrotem na łóżko.
– Ten wasz starszy kazał ci się wyspać – oznajmił. – Kiedy ostatnio spałaś?
– To nie twoja sprawa.
– Zmęczona nie pomożesz Kiełkowi, więc śpij, do cholery.
– Ale jest jeszcze tyle do zrobienia – zaoponowała.
– A po co ściągnęłaś tu wsparcie z Ligi? Bez ciebie też sobie poradzą, a do Kiełka nie masz, po co iść. Byłem tam. Śpi jak zabity.
Vivian westchnęła, gdy wytrącił jej wszystkie argumenty. Przez ostatnie dni zamykała oczy co najwyżej na parę minut, by dać im odpocząć od czytania, nawet na posiłki prawie nie schodziła, nie chcąc tracić czasu. Nie mogli zbyt długo trzymać Allena w stanie śpiączki, to by się odbiło na jego organizmie, co z kolei mogłoby przynieść kolejne kłopoty. Przedłożyła jego dobro nad swoje zmęczenie.
Wiedziała, że Kanda ma rację. Sama wykończona przygotowaniami niczego nie osiągnie, a Japończyk zdolny był do przywiązania jej do łóżka, żeby tylko zasnęła. Widziała to w jego spojrzeniu.
– Ty też powinieneś odpocząć – stwierdziła, na nowo układając się w pościeli. – Komui na razie cię nigdzie nie wyśle, a wiem, że ostatnio ciężko ci zasnąć. Możesz to wykorzystać nie tylko na treningi.
Kanda nie odpowiedział. Nie potrafił zmusić się do pozostania w łóżku dłużej niż do poranka, a już w szczególności nie dzisiaj, nie w jej obecności.
– Kanda, jeśli chodzi ci o tamtą noc… – zaczęła.
– Nie chcę twojego współczucia – warknął.
– To nie współczucie, Kanda. Co najwyżej solidarność, skoro jedziemy na tym samym wózku. Dla mnie to też nie jest przyjemne, gdy ktoś mnie taką widzi, ale jeśli będziesz przed tym uciekał, nic się nie zmieni.
– I pewnie sobie poradziłaś – zakpił.
– Nie poradziłam – przyznała szczerze. – Gdy tylko pomyślę choćby o jednym z tych snów, jest mi słabo ze strachu. Jedyny sposób, jaki znalazłam, to uczepienie się myśli, że to sen, do którego realizacji nie dopuszczę. Nie ma na to innego lekarstwa.
Nie odpowiedział. Zrobiło mu się głupio, że tak na nią naskoczył. To nie była jej wina, że to się działo. Sama była wrakiem, który próbował udowodnić wszystkim, że sobie radzi.
– Suń się – mruknął.
Vivian wróciła na swoją połowę łóżka, robiąc mu miejsce. Niedługo później oboje spali, odzyskując siły przez kolejnym starciem, do którego przygotowania właśnie trwały.
Cała procedura miała odbyć się na tyłach zamku, w którym znajdowała się obecnie Kwatera Główna Czarnego Zakonu, w nieużywanej sali do tej pory pokrytej kurzem i pajęczynami. Docelowo miał to być dodatkowy magazyn, ale skoro na razie nie było takiej potrzeby, tę część budynku pozostawiono w spokoju. Teraz salę uprzątnięto na użytek Cieni, które kończyły przygotowania do wypędzenie Czternastego.
Komui przyglądał się temu z niepokojem, ale nic nie mówił. Nie on był tu ekspertem w tej dziedzinie, trzymał się raczej naukowych rozwiązań, choć przy tym nie wykluczał, że istnieją rzeczy, których nie da się tak po prostu zbadać. Zresztą trudno było w to nie wierzyć, gdy się na co dzień obcowało z egzorcystami, innocence i całą resztą tej świętej wojny.
Jednak to, co robiły Cienie, bardziej przypominało mu historie z książek. To całe rysowanie kręgu w odpowiedni sposób, rozpisywanie sekwencji zaklęć w obcych mu językach. Dosyć abstrakcyjne.
– W czymś pomóc? – zapytał Arte, odwracając na moment spojrzenie na Komuiego.
– Tym Vivian zajmowała się przez ostatnie trzy lata?
– Mniej więcej. Rzadko się jednak zdarza, żebyśmy tworzyli tego typu rytuały. To raczej działka naszych przeciwników – odparł wampir, szczerząc niepokojąco zęby.
– To bezpieczne?
Martwił się o Allena. Nijak mógł pomóc, to nie leżało w jego kompetencjach, ale cała sprawa zdawała się dosyć niebezpieczna. Przecież tu chodzi o duszę, jeden błąd może kosztować życie egzorcystę. Są tego pewni?
– Vivian nie dopuści do tego, żeby cokolwiek mu się stało – stwierdził Arte. – Powinieneś jej zaufać. Ostatnie dni zaharowywała się, żeby uwolnić brata, chroniąc go przy okazji. Sądzisz, że pozwoliłaby sobie na błędy?
– Dla niego to wygląda piekielnie – odezwała się Vivian, stając w drzwiach. – Jakbyśmy chcieli coś przywołać, zamiast odesłać tego sukinsyna.
– Co ty tutaj robisz? – zapytał Arte. – Powinnaś odpoczywać.
– Naprawdę sądzisz, że jestem w stanie odpoczywać, kiedy Czternasty wciąż jest na tym świecie? – Uniosła brew. – Spałam ponad szesnaście godzin. Każ mi spędzić choćby sekundę więcej w łóżku, a nie ręczę za siebie – ostrzegła.
Arte zaśmiał się, jakby lekceważąc paskudny nastrój przyjaciółki. Rozumiał jednak, skąd jej zdenerwowanie. Im bliżej samego rytuału, tym więcej było w niej niepokoju. Nadal mieli jedynie teorię. Nikt nigdy nie dekompilował dusz, to mogło być niemożliwe, choć tego Vivian w ogóle nie brała pod uwagę.
– Duszy nie można wyciąć z ciała jak jakiegoś organu – powiedziała. – Chyba że zabijesz ciało, wtedy dusza automatycznie przenosi się na tamten świat. Dusze z tamtego świata, żeby istnieć tutaj, potrzebują ciała. Stąd szkielety akum, których używa Kreator. Żaden demon nie utrzyma się w tym świecie bez ciała, chociaż im silniejszy, tym lepiej sobie z tym radzi. Te silniejsze żywią się ludzką energią, czasami wystarczy pakt, tego typu sprawy. Istnienie dwóch dusz w jednym ciele jest nienaturalne, w końcu silniejsza zacznie pożerać słabszą. W pewnym momencie nie można ich już rozdzielić, słabsza zostaje wchłonięta, więc znika. Żeby przywołać demona, trzeba spełnić kilka warunków, czasami zupełnie nieświadomie. Wszystko jednak opiera się na pewnego rodzaju sile, którą umownie nazywamy magią. Albo talentami.
– Poczekaj, bo czegoś tutaj nie rozumiem – przerwał jej Komui. – Chcesz powiedzieć, że Czternasty jest demonem?
– Ludzka dusza nie może nikogo opętać, więc tak, Czternastemu bliżej teraz do demona niż człowieka. Dlatego ważne jest, żeby odwrócić proces. Inaczej nie zamkniemy mu furtki powrotu. Niech nikt tu nie schodzi, a tym bardziej egzorcyści. Jeśli coś pójdzie nie tak, nie będę mogła zagwarantować im bezpieczeństwa. Powtórz to przede wszystkim Laviemu – poleciła. – Jeśli nie chce umrzeć, niech tu nie przyłazi.
– W porządku, przypomnę im. Na pewno nie mogę jakoś pomóc?
– Dość już zrobiłeś, Komui. Teraz reszta leży w naszych rękach.
Obeszła ostrożnie krąg, sprawdzając, czy wszystko się zgadza. Sigrue położył jej dłoń na ramieniu w geście uspokojenia.
– Jesteś gotowa? – zapytał.
– Nie wiem, ale nie możemy dłużej czekać.
– Arte, idź po chłopca.
Komui też wrócił do siebie, przekazując wszystkim pracownikom i mieszkańcom Kwatery Głównej, żeby nie zbliżali się do „pracowni” Cieni. Laviego nawet wezwał do siebie, choć rudzielec tylko niezadowolony prychnął, czuł, że omija go coś wielkiego. W końcu ta wojna przechodziła do ostatniej fazy i chciał być tego świadkiem jako kronikarz, a Vivian mu to tylko utrudniała.
Cienie ustawiły się wokół kręgu, trzymając się jednak na bezpieczną odległość. Vivian przejęła od Arte Allena i ułożyła go w samym środku, po czym wycofała się za wewnętrzną barierę. Mimo że krąg nie był jeszcze aktywowany, czuła jego moc w wyrysowanych kredą i węglem liniach. Wiedziała, że jeśli przejdą do ostatniej fazy, nie będzie mogła stamtąd wyjść do samego końca, a może nawet zginie, jeśli coś pójdzie nie tak. Musiała jednak zaryzykować.
Wzięła głęboki oddech, przywołując spokój. Emocje tu nie pomogą, to tylko kolejne zadanie, któremu musiała podołać. Nie ma wyjścia.
– Zaczynamy – powiedziała.
Rozcięła dłoń, pozwalając, aby kilka kropel krwi upadło na linie zewnętrznego kręgu. Za sobą słyszała Arte, który przygotowywał dla niej drogę ucieczki, nie zamierzała się poświęcać w sprawie, która nie jest tego warta. Kolejne zaklęcia unosiły wewnętrzną barierę, ta miała utrzymać Czternastego w ryzach. Spodziewali się, że będzie walczyć, może nawet zapoluje na Kandę, jeśli tylko zobaczy sposobność do ucieczki. Igrali z losem, nie będąc pewnymi, czy to się powiedzie.
Allen się poruszył, jego skóra przybrała szary odcień, a oczy, które spojrzały na Vivian, były złote. Spodziewali się, że tak będzie. Nea Walker był silny i miał coraz więcej władzy.
– Nie sądziłem, że pozwolisz mi się obudzić, Wianko – powiedział, uśmiechając się cynicznie.
Podniósł się i wyciągnął rękę w jej stronę, ale zaraz cofnął, gdy natknął się na barierę. Dopiero teraz się rozejrzał. Zmarszczył brwi, rozpoznając zarówno znaki jak i czarne płaszcze pozostałych osób.
– Marian wam powiedział – stwierdził spokojnie.
– Wszystko – odparła. – Tutaj kończy się twoja kampania.
– Wrócę, gdy tylko mnie odeślesz i zabiję Niszczyciela Czasu – oznajmił spokojnie.
– Wątpię.
Dotknęła zakrwawioną dłonią wewnętrznej bariery, z przezroczystej stała się najpierw jasnoróżowa, potem srebrzysta. Mieniła się niczym gwiazdy na niebie. Temu wszystkiemu towarzyszyła recytacja kolejnych części zaklęcia.
– Coś mi odebrał, oddasz, pozostawiając tylko jedną schedę – powiedziała Vivian, spoglądając na niego obojętnie.
Nea ponownie zbliżył się do bariery i położył na niej lewą dłoń. Pomiędzy innocence a zaklęciem przeskoczyła błyskawica, lecz Vivian się nie cofnęła. Jej usta wygięły się jedynie w niezadowolonym grymasie.
– Poświęcisz innocence Allena? – zapytał. – Już raz się rozsypało, drugi raz nie zdarzy się cud. Mnie ono do niczego.
– Szczególnie, że to innocence utrzymało go przy życiu – odparła. – Twoje moce zniszczenia nie zalepią dziury w sercu.
– Moc Niszczyciela Czasu owszem, wycofa czas. Jest niezwykle przydatna. Wiesz, ile można dzięki niej osiągnąć? Ilu rzeczy uniknąć? On nigdy nie wykorzystał jej właściwie. Pierwszy Archanioł pozwolił Nii umrzeć. Nie zastanawia cię, dlaczego nie cofnął dla niej czasu? Była barankiem ofiarnym, ciebie też poświęcą. Umrzesz w męczarniach, a on będzie się temu tylko przyglądał.
Vivian drgnęła niespokojnie, przed oczami znów miała tamte scenariusze, gdy przegrali bitwę, a ją Tyki torturował aż do śmierci. To ją przerażało. Zwłaszcza, że zawsze był tam Kanda. Poraniony, niezdolny do walki przyglądał się temu, jak Noah Przyjemności odziera ją z godności i człowieczeństwa.
– Nie mogę na to pozwolić – kontynuował Nea. – Jesteś moją córką, jak mógłbym im na to pozwolić? Milenijny i Niszczyciel rozedrą cię na strzępy, jeśli ktoś ich nie powstrzyma. Zrozum to.
– Nie wierzę w ani jedno słowo – odparła, spokojem przykrywając rozdrażnioną nutę.
Wzięła głęboki oddech. Bariery były już ustabilizowane, więc należało zacząć drugą, najtrudniejszą fazę całej operacji.
– Jesteś taka podobna do Anny. Ją musiałem zostawić, by była bezpieczna. Straciłem ją. Nie…
– Zamknij się! – wrzasnęła Vivian.
Wewnętrzna bariera zadrżała widocznie, tuż przed kobietą stała się wyraźnie cieńsza, co Czternasty zamierzał wykorzystać. Poczuła jego dotyk na opuszkach palców, przez twarz przemknęło jej przerażenie, ale się nie poruszyła. Całkowicie zdrętwiała, nie mogąc nawet złapać głębszego oddechu.
– Vivian!
Cofnęła jedną nogę, ale zapatrzona w oczy Nei nie poruszyła się bardziej. Dotyk jego dłoni był coraz bardziej namacalny, lada chwila innocence przebije się przez barierę.
Wtedy Vivian została szarpnięta do tyłu. Syknęła, gdy poczuła węglowy krąg, po czym opadła na podłogę bezceremonialnie odepchnięta na bok. Oba kręgi zostały zamknięte i wzmocnione złotą siatką, która odrzuciła Czternastego na środek kręgu.
– Uspokój się – warknął Arte lodowatym tonem. – Inaczej pozwolisz mu się wyrwać.
Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie padł z jej strony. Nie była przygotowana na to starcie, nie potrafiła zachować zimnej krwi.
– Vivian? – odezwał się Sigrue.
– To na nic, Wianka. Ściągnij te śmieszne kręgi i miejmy to z głowy. Obiecuję, że nie będzie cierpiał, nawet nie poczuje, że umiera.
Vivian syknęła kilka słów w starej grece i Czternasty padł zemdlony tak, jak stał.
– Nie dam rady – powiedziała.
– W porządku. Dzisiaj odpuścimy.
Zaklęcie zostało cofnięte, a Czternasty na nowo napojony eliksirem, który wprowadził go w stan śpiączki. Vivian nawet na to nie patrzyła, czując gorycz porażki.
– Chcesz się napić? – zapytał Arte.
– Nie dzisiaj. Panie Sigrue, czy…
– Idź, zaopiekujemy się nim.
– Dziękuję.
Nawet się nie odwróciła, by spojrzeć na Allena. Wyszła z budynku, nie przejmując się, że nie długo zrobi się ciemno. Wbiegła pomiędzy drzewa, nie patrząc, dokąd biegnie, dopiero zmęczenie ją zatrzymało. Opadła na kolana i dość długo się nie poruszyła.
– Co ty wyprawiasz, Noah?
Podniosła głowę, żeby spojrzeć na Kandę. Przyglądał jej się z niepokojem, widział, że coś było nie tak, a skoro dzisiaj mieli się pozbyć Czternastego, założył najgorszy scenariusz.
– Dałam się sprowokować – przyznała. – Zupełnie jak amatorka. Nieprzygotowana, niegotowa. Nie dam rady, nie potrafię tego zrobić. Jestem za słaba.
Kanda przez chwilę przyglądał się Vivian, nic nie mówiąc. Bez tego była w rozsypce. Za dużo od siebie wymagała, za dużo o tym wszystkim myślała i taki był tego efekt. Sytuacja i bez tego była ciężka dla nich obojga.
– To co? Kiełek do kasacji? – zapytał w końcu.
– Mowy nie ma – warknęła. – Jak możesz coś takiego choćby sugerować?
– Sama przed chwilą powiedziałaś, że się poddajesz – stwierdził.
– Tego nie powiedziałam – syknęła.
– Nie?
– Nie, ty głuchy samuraju! – wrzasnęła.
Zerwała się przy tym z kolan, unosząc rękę do ciosu. Uniknął tego bez wysiłku, posyłając jej drwiące spojrzenie, które tylko bardziej ją rozjuszyło. Atakowała zaciekle, za każdym razem jednak bez sukcesu. To ją doprowadzało do szału.
– Walcz – warknęła.
– Nie mam z kim – odparł. – Na tak łatwym zwycięstwie mi nie zależy. Skoro Czternasty tak ci dopiekł, rzeczywiście jesteś słaba, a Kiełek już nie wróci.
Zacisnęła zęby ze złości, ale nie przestała atakować na oślep. To do niczego nie prowadziło. Sięgnęła po bliźniacze różane sai i jedno rzuciła Kandzie.
– Przestań się wymądrzać – syknęła. – Sam nie jesteś lepszy.
– Tch.
Zaatakowała pierwsza, wykorzystując przewagę – częściej niż on posługiwała się krótkim ostrzem. Jednak Kanda nie dał się tak łatwo schwytać w tę pułapkę, sparował cios, po czym wyprowadził własny. Vivian się uchyliła, wykorzystała ten ruch, żeby wyprowadzić kopniaka, który dosięgnął biodra Kandy. Tego się nie spodziewał, więc zachwiał się dość mocno, ale nie upadł. Uśmiechnął się pod nosem i ruszył do kontrataku w blasku zachodzącego słońca. Nie da jej tak łatwo wygrać, a tym bardziej się poddać.

Dodaj komentarz