To late my time is up And I know, you’ll never stop Always Until the end You’ll be my friend

Mikko weszła do samotni tak cicho jak tylko się dało. Nie chciała jej zbyt wcześnie i gwałtownie wybudzać z medytacji. To mogłoby się negatywnie odbić na dziewczynie, która potrzebowała oczyszczenia przed rozpoczęciem właściwego treningu.
Zaskoczył ją widok brązowowłosej siedzącej przy stole i bawiącej się resztką kadzidła. Wyglądała całkiem inaczej niż trzy dni wcześniej, gdy przybyła do Ligi wystraszona, zahukana i zagubiona. Własne przeznaczenie było dla niej zbyt wielkim ciężarem. Teraz zaczęła jaśnieć, jej spojrzenie stało się czyste i pewne siebie.
– Vivian?
– Witaj, Mikko. Rozumiem już prawie wszystko, reszty nie dowiedziałam się w Zakonie – powiedziała cicho.
– Jesteś pewna?
– Tak. Zamknęłam tamten rozdział. Nie ma powrotu, muszę iść naprzód.
– Cieszę się, choć jestem trochę zaskoczona. Spędziłaś tu trzy dni. Boję się, że to za mało.
– Wiem, że to niewiele, ale rozpamiętywanie przeszłości dłużej do niczego mnie nie zaprowadzi. Wielu rzeczy jeszcze o sobie nie wiem, ale to nie powinno mnie powstrzymywać przed działaniem. Liga mnie zaakceptowała, nie chcę zaprzepaścić tego zaufania.
Blondynka uśmiechnęła się. Teraz, po słowach dziewczyny, nie miała żadnych wątpliwości, że oczyszczenie zostało zakończone. Nie pozostało nic innego, jak pozwolić jej na kolejny krok w treningu.
– W porządku. Chodź, musisz wypocząć po podróży i oczyszczeniu. Trening z mistrzem może być naprawdę wyzwaniem. Zaprowadzę cię na twoją kwaterę.
Vivian powstrzymała się od pytań. Na te był jeszcze czas. Na razie poczuła się zmęczona, gdy Mikko zwróciła na to uwagę. Potrzeby organizmu wreszcie mogły zostać zaspokojone.
Posłusznie poszła za blondynką, nie zwracając uwagi na drogę. Wszystkiego nauczy się w najbliższych dniach.
– To tutaj. Wyśpij się. Ktoś przyjdzie, żeby cię oprowadzić po Kwaterze i opowiedzieć o zasadach tu panujących. Potem poznasz swojego mistrza.
– Mikko, dziękuję za opiekę.
– Nie zrobiłam nic wielkiego.
– Mimo wszystko. Towarzyszyłaś mi, gdy dopadły mnie wspomnienia.
– Wypełniłam swoje zadanie. Śpij dobrze.
– Dziękuję.
Vivian została sama. Rozejrzała się po pokoju. Był trochę mniejszy niż ten, który zajmowała w Czarnym Zakonie, ale zupełnie bezbarwny, bezosobowy. Pomalowane na biało ściany, podłoga wyłożona zimnym kamieniem, wąskie łóżko, szafka nocna obok i szafa na ubrania. Na posłaniu znalazła swoje stare ciuchy wyprane i zszyte. Przebrała się w swoją koszulę i położyła się spać. Zmęczenie szybko pchnęło ją w sen bez żadnych snów. Była po prostu wykończona.
Obudziło ją pukanie. Przez brak okna trudno było określić porę dnia, więc nie wiedziała, jak długo spała. Miała ochotę odwrócić się na drugi bok i ponownie zasnąć, ale pukanie powtórzyło się. Przetarła oczy i podniosła się. Poczuła chłód podłogi na bosych stopach, podeszła do drzwi i otworzyła je. Stał w nich młody, dość przystojny mężczyzna o przydługich, brązowych włosach z grzywką opadającą na lewe oko, które tak jak prawe było błękitne, choć dość chłodne. Ubrany był w proste, czarne spodnie i białą koszulę lekko rozpiętą u góry.
– Witaj, Vivian. Nazywają mnie Arte. Mam cię oprowadzić.
Dziewczyna patrzyła na niego w osłupieniu. Nie rozumiała w ogóle, o czym on mówi.
– Obudziłem cię? – zapytał.
– Tak.
– Śpiąca Królewno, nowy dzień już jest. Czas na zwiedzanie – powiedział brązowowłosy.
– Jaka znowu „Śpiąca Królewno”? W ogóle nie rozumiem, o czym ty mówisz, człowieku.
– Arte. Mikko wczoraj nie wspominała, że ktoś przyjdzie cię oprowadzić?
– Coś mówiła – wymamrotała.
– Rada przysłała właśnie mnie. Mam ci pokazać rozkład pomieszczeń i opowiedzieć o zasadach, a potem zaprowadzić na spotkanie z twoim mistrzem.
– Aha.
Nadal była trochę zdezorientowana wizytą mężczyzny. Nie spodziewała się, że tak dokładnie wszystko będzie działać. Chyba nadal przyzwyczajona była do wariactw Komuiego.
Rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu dodatkowych drzwi. Arte uśmiechnął się pod nosem, domyślając się, o co chodzi.
– Jeśli chcesz się wykąpać, musimy zejść do łaźni. Taki tutaj zwyczaj.
– W samotni miałam własną łazienkę.
– Nie ja tu ustalam zasady. Najlepiej będzie, jak ubierzesz się w to, w czym byłaś w samotni i weźmiesz ze sobą czyste ubranie.
– Możesz poczekać na zewnątrz?
– Jak chcesz.
Jego ton nie spodobał się Vivian, ale nie skomentowała tego. Po wyjściu mężczyzny bardziej z ciekawości otworzyła szafę, w której znalazła nowe ubrania. Nie było ich dużo, ktoś je porządnie poukładał tak, aby mogła bez problemu wszystko znaleźć. Wyciągnęła czystą bieliznę, koszulę i spodnie. Przebrała się w granatowy strój, wsunęła na nogi nowe buty podobne do starych i wyszła z pokoju.
Arte stał oparty o ścianę. Coś w nim miało odpychać ludzi i Vivian to czuła. Mimo to jego obecność nie stanowiła zagrożenia albo doskonale to maskował. Przyjrzała mu się krótko. Jak na człowieka miał bardzo ładną cerę bez żadnych niedoskonałości, była dość jasna, ale mógł to być skutek ukrywania twarzy pod kapturem.
– Chodź. Zaczniemy od łaźni, choć to trochę perfidne dla nowych.
Nie rozumiała, o co mu chodzi, ale nie wyglądało, żeby miał jej to wyjaśnić. Kątem oka obserwowała otoczenie, by jak najszybciej nauczyć się rozkładu pomieszczeń. Nie chciała być zależna od innych.
Korytarze wyglądały jak wykute w skale, były dość zimne i puste. Przez całą drogę nie spotkali nikogo, co było dość dziwne. Nawet w Kwaterze Głównej Czarnego Zakonu mimo sporej wielkości budynku ktoś się ciągle kręcił po korytarzach. To miejsce jednak wyglądało na wyludnione.
– Nikt tu nie mieszka? – zapytała.
– Mieszka. Nie martw się, po prostu o tej porze nikt się nie plącze po korytarzach. Zresztą większość jest w terenie. Jeżdżą z misji na misję, zdając telefoniczne raporty i zostawiając papiery w umówionych miejscach. To miejsce wygląda trochę na opuszczone, ale tutaj nikt nie marnuje czasu. Odpoczywamy, uczymy się, trenujemy. Sama zobaczysz. Jest i łaźnia. Idź się rozebrać, ja tymczasem zajmę się przygotowaniem wody. Nikogo tu raczej nie ma.
Znów ten dziwny ton. Jakby był rozbawiony sytuacją. Nie zdążyła jednak go o to zapytać, bo odszedł. Wzruszyła ramionami i weszła do szatni. Na ścianie były półki podpisane imionami Cieni, znalazła też swoją, a w niej czysty, biały ręcznik. Rozebrała się, odłożyła ubranie i owinięta w puszysty materiał weszła do łaźni, gdzie było już pełno pary wodnej. Kamień pod stopami był przyjemnie ciepły i jeszcze suchy. Usiadła na skraju basenu, zsunęła ręcznik i wsunęła się do wody, uśmiechając się do własnych wspomnień.
W Czarnym Zakonie był to luksus, na który rzadko sobie pozwalali. Zwykle trzeba było zostawiać na drzwiach kartkę, bo inaczej dochodziło do niezbyt miłych sytuacji damsko-męskich. Kiri przez tydzień boczyła się na Laviego, który wpadł tam w ucieczce przed Kandą, nie bacząc na kartkę. Lenalee też była dość czerwona, ale mogła się ukryć w wodzie w przeciwieństwie do czerwonowłosej. Jeszcze długo potem śmiali się z rudzielca, który tamtego dnia wpadł z deszczu pod rynnę.
– Nie za gorąca? – usłyszała.
Wystraszyła się odrobinę. Odwróciła spojrzenie na Arte, który właśnie wślizgiwał się do wody obok niej. W ogóle nie zwracał uwago na dziwność sytuacji.
– Co ty robisz? – zapytała oburzonym tonem.
– Spokojnie. Nie rzucę się na ciebie, więc po co te nerwy?
– Wyjdź stąd.
Mężczyzna roześmiał się. Nie spodziewał się jednak, że dziewczyna go zaatakuje. W ostatniej chwili udało mu się złapać ją za nadgarstek.
– Uspokój się. Nie zamierzam zrobić ci krzywdy. Daj mi wyjaśnić. Mogę cię puścić?
Kiwnęła niepewnie głową. Czuła się skrępowana w jego towarzystwie, ale już nie atakowała, gdy ją puścił.
– W Lidze nie ma tabu ciała, więc wspólna łaźnia nie jest dla nas niczym niezwykłym. Nie urządzamy żadnych zbiorowych orgii. Zresztą wszelkie związki są tutaj zakazane. To tylko dla naszego dobra, bo walczymy z siłami, które nie mają żadnych zahamowań. Łaźnia jest dla nas jak ośrodek kulturalny, coś jak świetlica. Chodzi o to, żebyśmy nie zapominali, jak żyje się w normalnym społeczeństwie. Przyzwyczaisz się do tego.
Vivian patrzyła na niego sceptycznie. Niby nie wyczuła kłamstwa, ale z jakiej racji miałaby mu wierzyć? Aktualnie nie ma nikogo, kto mógłby potwierdzić jego wersję. W jego spojrzeniu nie dostrzegła śladu pożądliwości, a on sam zachowywał się naturalnie, w ogóle nieskrępowany jej obecnością.
– Nie patrz tak na mnie – odparł. – Rada robi to wszystkim nowym, żeby się szybciej przyzwyczaili.
– A jeśli mi to nie odpowiada? – zapytała.
– Chodzi ci o blizny? Tu każdy jest po przejściach, niektórych ledwo uratowano przed kompletnym szaleństwem, ale nikt nas nie wini za to, jacy jesteśmy. Liga uczy nas zaakceptować to, kim jesteśmy i szanować tym samym innych.
– Mówisz tak, jakbyś wiedział, co myślę.
Uśmiechnął się.
– Nie trudno się domyślić. Poznałaś prawdę o swoim przeznaczeniu, Aniele Lucyfera, i uważasz się za potwora, który jest w stanie tylko krzywdzić. Tutaj każdy jest potworem w większym lub mniejszym stopniu, czasami nasze moce i umiejętności zdają się być piekielnymi, ale pamiętaj o prawdzie, którą doskonale znasz: najgorszymi potworami są ludzie.
– Nadal mam wątpliwości, czy Rada słusznie zrobiła, przyjmując mnie do Ligi.
– Wbrew pozorom Rada to nieomylna piątka mędrców – uśmiechnął się z nieokreślonym błyskiem w oku. – Przy tym potrafią być naprawdę wredni. Ja też miałem tego typu wątpliwości, bo ja nie jestem człowiekiem, Vivian. Jestem wampirem.
Przez chwilę nie wiedziała, czy sobie kpi czy mówi poważnie. Liga przecież zabijała wampiry, więc jak? Nie odsunęła się jednak.
– Parę razy spotkałam na swojej drodze wampiry – powiedziała cicho. – Jedne były dżentelmenami i uroczymi towarzyszami, inne próbowały mnie zabić. Czego ty chcesz?
– Nie piję krwi tutejszych mieszkańców ani tych, którzy sobie nie zasłużyli. Ten etap mam już za sobą i nie chcę o nim pamiętać. Przyrzekłem Chrisowi i Radzie, że nie będę pić ludzkiej krwi, o ile nie są to dranie skazani przez Ligę na śmierć. Roger czasami zostawia mi trochę krwi zwierząt, których mięso przygotowuje do posiłków.
– Z jakiegoś powodu ci wierzę.
– Cieszę się. Nie chciałbym mieć w tobie wroga. Jesteś zbyt potężna.
– Nie chcę korzystać z tej mocy.
– O tym porozmawiasz z Arianne. Nikt inny nie ma prawa wtrącać się do twojego treningu. Ewentualnie możemy ci trochę pomóc.
– Długo potrwa?
– To zależy od indywidualnych predyspozycji, ale nie dłużej niż dwa lata. To ważne, żebyś była dobrze przygotowana w każdej sytuacji, jaka może cię spotkać. Akumy to pestka w porównaniu z rzeczami, z którymi walczymy. Rzadko jest tak, że masz wsparcie od innego Cienia, a często może być na nie za późno. Od naszych umiejętności zależy nasze życie. Zapamiętaj to, jeśli chcesz żyć.
W tym momencie był bardzo poważny, wiedział, co mówi. Czuł się zobowiązany ostrzec ją przed lekceważeniem zagrożenia, co często robią nowe Cienie, a kończy się to zwykle tragicznie. Chociaż jedna niech nie powtarza tego błędu.
Przyglądał jej się ukradkiem, gdy rozluźniła się i zajęła sobą. Od Rady wiedział, jak ciężkie miała życie do tej pory. Blizny na jej ciele tylko potwierdzały traktowanie niczym zabawki. Tak mocno odczuła zepsucie tego świata, ale nie uciekła w śmierć, nie nienawidzi też aż tak mocno, by przyczynić się do jego destrukcji. Dwa ostatnie lata też nie były lepsze. Jej życie miało się stać łatwiejsze, poprawić się, a było całkiem odwrotnie. Traktowali ją jak wroga, problematycznego i niebezpiecznego. Pchali w coraz większe szaleństwo Zemsty, chyba nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Teraz, gdy znała prawdę o sobie, trafiła pod ich skrzydła. Liga miała pomóc jej się wyleczyć, a Rada wysłała właśnie go. Nie wiedział, czy słusznie, ale widział w tej dziewczynie te same wątpliwości, które on sam miał już ponad pół wieku temu. Rozumiał ją bardziej niż pewnie by tego chciała, ale dzięki tej specyficznej więzi zrozumienia nie musiała być już więcej sama z problemami.
– Zawsze tak obserwujesz ludzi? – zapytała.
– Tylko tych, którzy są ciekawi – uśmiechnął się. – Jak już się wymoczyłaś, to czas na śniadanie.
– Śniadanie?
– Powinnaś coś zjeść, bo Arianne nie oszczędza swoich uczniów. Obawiam się, że już dziś dostaniesz niezły wycisk.
– Jaka ona jest?
– Arianne? Surowa, wymagająca, poważna, ale dba o swoich uczniów. Nauczy cię wszystkiego, co sama wie. Polubisz ją.
– Skąd ta pewność?
– Przeczucie.
Wspólnie opuścili łaźnię. Arte zostawił mokre włosy tak jak były, nie zwracając uwagi na krople wody ściekające na koszulę i podłogę. Zaprowadzi towarzyszkę do jadalni, po drodze pokazując kompleks treningowy zajmujący dwa piętra. Niżej była kuchnia i jadalnia wraz ze świetlicą.
– A jeszcze niżej?
– Magazyny, laboratoria, kwatery sekcji naukowej.
– Mamy sekcję naukową?
– Jasne. Co prawda rzadko się z nimi spotykamy, ale są. Robią za nasze wsparcie. Wymyślili kilka fajnych zabawek, chociaż niektóre są dość upierdliwe. Na przykład kule ze światłem imitującym słoneczne. Można nieźle poparzyć sobie oczy.
Weszli do jadalni. Było to dość jasne pomieszczenie wypełnione drewnianymi stołami i ławkami. W jednej ze ścian umieszczone zostało okienko, w którym mieszkańcy byli obsługiwani przez kuchnię. To miejsce przypominało trochę stołówkę Czarnego Zakonu, lecz brakowało tego wielkiego okna, na parapecie którego Vivian wręcz uwielbiała siedzieć.
– Wybierz sobie miejsce. Jest sporo wolnych, a ja idę po śniadanie – powiedział Arte i oddalił się.
Dziewczyna spojrzała za nim niepewnie. Każdy nowy początek był trudny i jakoś nie potrafiła się przyzwyczaić. Zawsze miała cichą nadzieję, że to już ostatni raz.
Z okienka wychylił się kucharz, Roger. Był uśmiechniętym człowiekiem o bardzo jasnej skórze, twarz miał ozdobioną czerwonymi tatuażami na prawie całej powierzchni, przy których jego czarne oczy były jeszcze bardziej widoczne. Rzadkie, jasne włosy splótł w cienki warkoczyk z tyłu głowy.
Vivian ruszyła w głąb jadalni, zamierzając usiąść gdzieś w kącie i nie zwracać na siebie uwagi. Wolała najpierw poobserwować ludzi, którzy tu jeszcze są.
Niespodziewanie została złapana za rękę. Odruchowo wyszarpnęła się i cofnęła. Jej spojrzenie trafiło na dwudziestoparoletnią blondynkę o morskich oczach. Uśmiechnęła się lekko.
– Wybacz, jeśli cię przestraszyłam. Usiądź z nami, proszę.
– Ty jesteś tą nową dziewczyną, na którą Rada tak długo czekała, prawda? – zapytał mężczyzna o długim, czarnym warkoczu i chińskich rysach.
– Jeśli myślałaś, że unikniesz tej trójki bez słowa, to nic z tego – usłyszała Arte, który właśnie podszedł z dwoma tacami. – Są zbyt ciekawscy. Dla mnie też znajdzie się miejsce?
– Jasne. Jeśli tylko masz na to ochotę – powiedziała druga dziewczyna o gęstych, rudych lokach i ciemnogranatowych oczach.
– Siadaj, Vivian. Blondynka to Isabel di Fennelle, Łowczyni Czarownic, a przez jej karkołomne wybryki zwana Wiedźmą, ruda to Mirabell Estennte, specjalizuje się w demonach afrykańskich, więc jak wyruszy do Afryki, długo jej nie zobaczysz, a Chińczyk to Chang Li Sung, zawodowy zabójca i mistrz zapomnianych sztuk walki. A to jest właśnie Vivian Walker z Czarnego Zakonu.
Brązowowłosa skinęła im nieznacznie głową i w końcu usiadła.
– Miło mi cię poznać, Vivian – uśmiechnął się Sung.
– Mam nadzieję, że szybko się zaaklimatyzujesz – dodała Mirabell.
– Arte cię nie nastraszył, prawda? – zapytała Isabel.
– Wiedźmo, możesz nie szukać we mnie samych najgorszych cech? – mruknął wampir.
– Nie.
– Wybacz, że ci się tak narzucamy od razu.
– Nie szkodzi.
Cała trójka bardzo szybko zdobyła pewną sympatię Vivian, która mimo wszystko rzadko się odzywała. Obserwowała ich i słuchała, pytała o nurtujące ją sprawy. Zauważyła, że znają się od dłuższego czasu, ale Arte trzymają na dystans. A może raczej on ich.
– Zaraz ruszamy dalej – powiedział wampir, składając naczynia.
– Dobrze, że Rada wysłała go do ciebie – odezwała się Isabel, gdy brązowowłosy poszedł odnieść tace.
– Fakt, dogadujecie się – dodała Mirabell. – Niby to tylko kilka godzin, a już widać różnicę.
– Nie rozumiem.
– Arte jest osobą, która trzyma wszystkich na dystans. Mruczy pod nosem, jest złośliwy i wredny, stawia mur pomiędzy sobą a pozostałymi Cieniami i tylko parę osób jest z nim trochę bliżej, ale też nie całkiem blisko – wyjaśnił Sung.
– On potrzebuje przyjaciela. Najlepiej takiego, z którym będzie się dobrze rozumiał.
– I wy sądzicie, że ja mam być dla niego tym przyjacielem?
– Tak. W Arte już zaszła zmiana. To twoja zasługa, Vivian.
– Nie sądzę, żeby tak było.
– W końcu zauważysz. Dobrze, że się zaprzyjaźniliście. Cieniom potrzebne są takie uczucia. Inaczej staniemy się tacy sami jak ci, na których polujemy.
– Nie straszcie jej już pierwszego dnia – powiedział Arte. – Chodź, Vivian. Arianne czeka.
– Powodzenia, Vivian.
Trójka Cieni obserwowała ich dopóki nie zniknęli za drzwiami jadalni.
– Więc to jest Anioł Lucyfera – odezwał się Sung. – Jak na tak potężną istotę, wydaje się bardzo krucha.
– Pani Arianne ją wzmocni – rzuciła Mirabell.
– Szkoda mi tej dziewczyny. To jak zareagowała na początku, tylko potwierdza jej historię. Niewielu Cieni jest aż po takich przejściach – powiedziała ze smutkiem Isabel. – Minie dużo czasu zanim nam zaufa.
– Będzie za to bardzo potężna i niebezpieczna dla swoich wrogów – odparł Sung. – Jest nadzieją ludzkości, ale też groźbą. Ocalenie i zniszczenie, odkupienie i zemsta. Esencja mocy boskich i piekielnych.
Arte zaprowadził Vivian na górę. Minęli łaźnie, kwatery poszczególnych Cieni, skrzydło dla nowych członków Ligi, kwatery wysokich rangą Cieni i Rady.
– Na najwyższym piętrze jest szpital – opowiadał. – Pomoc medyczna jest ważna i w wielu przypadkach niezbędna, więc szpital został umieszczony w takim miejscu, które będzie najbliżej. Teraz idziemy do biblioteki.
– Zajmuje całe piętro?
– Tak, razem z archiwum. Znajdziesz tu wiele ksiąg z wiedzą zakazaną, księgi, które uważa się za zniszczone, ale też dokumenty o sprawach, które mogą przeważyć o losach świata. Wszystko jest skatalogowane, ale chyba tylko bibliotekarze wiedzą o każdej stronie, która tutaj jest.
– Stąd wiecie o Aniele Lucyfera.
– Tak, ale nasza wiedza jest niepełna. Może znajdziesz tu jeszcze jakieś dokumenty, ale sama musisz odszukać własną tożsamość. Jak my wszyscy.
Drzwi biblioteki były ze starego drewna rzeźbionego w różne roślinne motywy. Mogły wiele przetrwać, być świadkiem wielu ważnych wydarzeń, ale też nieistotnych szczegółów. Gdy Arte otworzył je, nie zaskrzypiały. Cicho przesunęły się do środka, wpuszczając ich do sporego pomieszczenia pachnącego kurzem, starym papierem i powagą dawnych pism.
Wampir poprowadził towarzyszkę pomiędzy regałami pełnych grubych ksiąg oprawionych w skóry. Niektóre tomy wyglądały, jakby miały się rozpaść pod delikatnym dotykiem. Kryły tajemnice wielu wieków ludzkości.
Za regałami ustawione były fotele i niski stolik, na którym paliła się lampa. Jej blask zlewał się ze światłem powieszonym na ścianach i suficie. W jednym z foteli siedziała kobieta z książką na kolanach. Przekroczyła już czterdzieści lat, co było widać w jej cerze i zielonych, kocich oczach skierowanych na tekst. Rysy miała europejskie, ale widać też wpływ któregoś z ludów azjatyckich, najpewniej chińskiego. Długie, czarne włosy związała nisko nad karkiem i przełożyła przez ramię, więc można było zobaczyć końcówki na wysokości pasa.
– Arianne, przyprowadziłem Vivian – powiedział cicho Arte.
Kobieta podniosła oczy na gości. Spojrzeniem omiotła swoja podopieczną i zamknęła książkę, zaznaczając wcześniej stronę, na której skończyła.
– Dziękuję ci, Arte. Możesz zostawić nas same?
– Oczywiście.
Wampir uśmiechnął się do brązowowłosej i odszedł. Kobieta wskazała jej fotel.
– Usiądź, Vivian. Nazywam się Arianne Correlle i od dziś będę twoją mistrzynią. Spędzisz ze mną dość sporo czasu i mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracowało. Nie chcę, żebyś traktowała mnie jak wroga, bo nim nie jestem, choć czasami może się wydawać inaczej. Obawiam się, że Arte nie wspomniał ani słowa o naszej aktualnej lokalizacji ani o zasadach tu panujących. To do niego podobne. Nie przejmuje się tak oczywistymi dla nas sprawami. Oprowadził cię przynajmniej?
– Tak, zaczynając od łaźni – odparła kwaśno.
Arianne uśmiechnęła się lekko. Znając przeszłość dziewczyny, nie trudno domyśleć się, co sobie o nich pomyślała.
– Dla każdego z nas było to nieco szokujące przeżycie, ale jutro powinno być ci łatwiej. Najważniejsze, że oboje to przeżyliście.
– Zaatakowałam go – przyznała cicho. – Chyba niesłusznie.
– Jestem pewna, że Arte nie ma ci tego za złe. Został poinformowany o twojej przeszłości, więc z pewnością rozumie. Zresztą każdy nowy członek Ligi reaguje inaczej, ale zawsze jest to szok.
– Wszyscy tu znają moją historię?
– Nie, tylko Rada i wysoko postawione Cienie. Pozostali znają tylko podstawowe informacje. Jesteś z dawna oczekiwanym członkiem tego miejsca. Pilnowaliśmy, żeby Centralna Administracja cię nie zabiła.
Vivian skrzywiła się. Miała zbyt wiele złych wspomnień związanych z Leverrierem i jego świtą. Na jedno z nich zadrżała i odwróciła spojrzenie.
– Chyba niezbyt dokładnie – wyszeptała.
– Ian Spencer był dość ostrożnym człowiekiem. Nawet Leverrier nie znał jego upodobań. Może wtedy powstrzymałby go przed tymi działaniami. Trudno było go wytropić, więc sprawił ci sporo bólu i przykrości.
– To była wasza sprawka?
– Tak, to my skazaliśmy Iana Spencera na śmierć. Wykonaliśmy także wyrok.
– Leverrier mało mnie o to nie oskarżył – warknęła. – Jeszcze chciał, żebym go wyleczyła.
– Byłaś wtedy na misji ze swoim przyjacielem. Nie miał żadnych dowodów, żeby skazać cię na śmierć.
– Naprawdę tak myślisz? Nie wiesz, jak tam było. Nie wiesz, co czułam.
– Vivian, wiem, że to dla ciebie wciąż trudne i możesz mi nie wierzyć, ale nie pozwolilibyśmy ukarać cię za nasze działania. W razie potrzeby ujawnilibyśmy wszystkie jego zbrodnie i przekazali Leverrierowi jasny komunikat, kto był mocą sprawczą śmierci tego potwora.
– Chcę o nim zapomnieć. Niech już nie wraca. Tamto życie jest za mną.
– Cóż, zdania Ligi i Zakonu nie zawsze się pokrywały. Jeszcze jedenaście lat temu mieszkaliśmy na obrzeżach Paryża w opuszczonym zamku. Niestety musieliśmy się przenieść tutaj, pod Berlin, żeby nie musieć walczyć z egzorcystami.
– Śmierć Lean.
– Znasz tę historię?
– Częściowo. Dowiedziałam się przypadkiem, ale nigdy nie zapytałam o resztę. Chyba bałam się tej wiedzy. Zresztą, wiem, że o niektórych rzeczach nie chce się nie pamiętać. Po co rozdrapywać stare rany?
– Nigdy nie winiliśmy samych egzorcystów. Wielu z nich to naprawdę wspaniali ludzie. Zwykli obywatele powinni was bardziej szanować. Leverrier zresztą też. Sama z chęcią ukręciłabym mu łeb za to, co zrobił tym dzieciakom.
– Więc dlaczego?
– Nie wiem. To Rada podejmuje decyzje w sprawie naszych zadań. Bez ich zgody odpowiedzialność musimy wziąć na siebie i wtedy stajemy się zwykłymi mordercami. Najwyraźniej Leverrier ma ważną rolę do odegrania w tej wojnie i musi żyć nawet, jeśli zatruwa egzorcystom życie. Zapamiętaj, z Radą Starszych nie należy się kłócić. Przedstawić swoje racje, owszem, ale wymuszanie czegoś na nich skończy się dla ciebie źle. Wiem, że jesteś niespokojnym duchem, masz gdzieś zasady, ale tutaj szacunek i podporządkowanie się tym, którzy są wyżej od ciebie, to podstawa. Nie masz, oczywiście, być ślepo posłuszna i dawać sobą pomiatać, ale musisz szanować tych, których trzeba. Może ci się wydawać inaczej, ale są mądrzejsi i mają więcej doświadczenia. Poza tym to zawsze lepiej działa na koegzystencję w Lidze.
– Podlegamy Watykanowi?
– Mamy tam zwierzchnika, ale mniej oficjalnego niż Czarny Zakon. Żyjemy i działamy w cieniu, mamy większe pole manewru, więc Watykanem się nie przejmuj. Nasz zwierzchnik jest tam tylko po to, by przypilnować naszych interesów. Dla ciebie najważniejsza jest Rada Starszych. Zawsze składa się z pięciu członków, którzy odznaczają się odpowiednią wiedzą, umiejętnościami, właściwym osądem. Podpierają się Zwierciadłem, dlatego zawsze wśród nich jest osoba widząca. Zwierciadło wzmacnia jej moc. Obecnie jest to Astarel. Prócz niej mamy jeszcze Minerwę, słynącą z mądrości. Jeśli masz jakiś problem, zawsze możesz się do niej zwrócić. Jej rady jeszcze nikogo nie zawiodły. Wystrzegaj się za to dyskusji z Aschledem. Żąda bezwarunkowego szacunku i jest dość zrzędliwy. Czasami zachowuje się jak despota, ale jego decyzje zawsze są słuszne. Sigrue i Serenna rzadko się odzywają i raczej się nie wyróżniają, ale lepiej, żebyś nie sprawdzała ich cierpliwości. Rada nie jest kimś, z kim możesz wygrać, bo nie potrafisz porozmawiać spokojnie. Mogą cię nawet surowo ukarać, a tego bym nie chciała. Bezpośrednio po Radzie są Najwyższe Cienie, którym także należy się bezwzględny szacunek. Jest jeden Najwyższy dla każdej kasty Cieni. Są trochę jak generałowie w Czarnym Zakonie. Zwykle zachowują się jak normalnie Cienie, wyróżniają się najlepszymi umiejętnościami, ale w czasie podwyższonego ryzyka mają dodatkowe obowiązki i Cienie im podlegają.
– Jesteś Najwyższym Cieniem?
– Tak, ale to nie jest wyznacznikiem tego, kto zostanie mistrzem nowicjusza. Rada o tym decyduje.
– Ilu jest nowicjuszy?
– Razem z tobą czworo. Dobór uczniów Rada przygotowuje według określonych kryteriów. Zawsze nowicjusz dostaje takiego mistrza, który jest w stanie maksymalnie wykorzystać jego potencjał.
– Potrafisz to ze mną zrobić? – uśmiechnęła się lekko Vivian.
– Jesteś trudnym przypadkiem, ale to jest możliwe. Wiele zależy od twoich chęci. O twoim treningu też ci opowiem. Wszystko w swoim czasie. Co jeszcze chcesz wiedzieć o strukturze Ligi?
– Wiem chyba wszystko, co ważne.
– Więc pozostają zasady i kasty. O tych drugich dam ci coś do poczytania do poduszki. Wiem, że długie rozmowy, w których jesteś pouczana, nie są twoją mocną stroną, ale nie mam wyjścia. Jeszcze wiele dni przesiedzimy w ten sposób. Jako nowicjusz masz wiele rzeczy do nauczenia, więc trochę cierpliwości. Zasad nie ma wiele. Najważniejsza to szacunek i posłuszeństwo. Nie znosimy tu kłócenia się z przełożonymi albo podejmowania samodzielnie decyzji o jakimś celu zadania.
– Będę zabijać też ludzi?
– To możliwe. Jednak zawsze jest to czymś umotywowane. W twoim przypadku rozróżnianie dobra publicznego a prywatnej zemsty jest bardzo ważne. Musisz nauczyć się nad sobą panować. Pomogę ci, ile mogę, ale najwięcej zależy od ciebie. Po drugie: żadnych związków i romansów pomiędzy Cieniami.
– Arte wspominał.
– Przyjaźń tak, ale nic więcej. Tym bardziej związki cielesne. Za to grożą surowe kary.
– Na razie mam dość związków, czego się pewnie domyślasz, mistrzyni.
Ostatnie słowo wypowiedziała z nutą niepewności. Jeszcze się nie przyzwyczaiła, ale trochę wyrobiła sobie zdanie o tej kobiecie. Była przeciwieństwem Tiedolla, więc wchodzenie jej na głowę byłoby samobójstwem. Na razie Vivian postanowiła poruszać się dość ostrożnie po tym gruncie.
– Wiem. Dotarła do nas także ta informacja. Tym bardziej odradzam ci pakowanie się w takie sprawy w Lidze. Jestem pewna, że nie jest to dla ciebie problemem.
– Nie.
– To dobrze. Trzecia ważna zasada: nie konfliktujemy się z innymi Cieniami, a tym bardziej nie wywołujemy bójek. Do walki służy skrzydło treningowe, a nie jadalnia. Póki jesteś moją uczennicą, osobiście będę cię karać, jeśli do czegoś takiego dojdzie. Nie pozwól się też prowokować, choć to raczej jest niemożliwe. No chyba, że pozostali nowicjusze będą próbować. Tych trzech praw masz się bezwzględnie trzymać. Cała reszta koegzystencji tutaj opiera się właśnie na nich.
Vivian kiwnęła głową. Arianne zmarszczyła lekko brwi, gdy jej uwagę przykuł pewien szczegół wyglądu brązowowłosej.
– Pokaż mi rękę – poleciła. – Prawą.
Dziewczyna zrobiła to z wahaniem. Miała niejasne przeczucie, że za chwilę stanie się coś złego. Francuzka podwinęła rękaw uczennicy i ściągnęła rękawiczkę z jej ręki. Zaklęła po francusku, gdy zobaczyła czerwone znamię na skórze.
– Kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć? – zapytała.
– Nie sądziłam, że to ważne.
– To zmienia postać rzeczy. Idziemy do Rady.

***

Arte: Rozdział długi, ale przegadany.
Vivian: I w końcu twój debiut, głupi wampirze.
Arte: Główna bohaterka musi mieć przyjaciela. Poprzednio miała, więc Liga nie może być gorsza i też ci go zapewniła.
Vivian: Laur, możesz coś z nim zrobić?
Laurie: Nie. Pewnie ci, co spojrzeli już na kartę postaci, widzą pewne nieścisłości w zachowaniu Arte. Faktem jest, że nasz cudowny wampirek zachowuje się inaczej w stosunku do Vivian niż do innych. W przyszłości będzie rozdział, jak Arte zachowuje się, gdy nie ma Vivian, więc myślę, że to wszystko wyjaśni.
Vivian: Tak, nowi bohaterowie są już dodani. Niestety nie ma jeszcze ich podobizn, ale nad tym Laur popracuje w przyszłości. Przynajmniej tak obiecała.
Laurie: Czepiasz się szczegółów.
Vivian: Przy okazji, na dA pojawiły się cztery nowe teksty, w tym jeden zapowiadający nowy projekt, nad którym Laur ostatnio siedzi dniami i nocami. Ja tam nie wiem, co jej z tego wyjdzie, ale myślę, że coś fajnego. Jak to Laur, której pisanie tak bardzo kochacie, że nie jesteście w stanie nic na ten temat napisać.
Laurie: Nie narzekaj. Za tydzień dowiecie się, co tak zbulwersowało Arianne i co z tego wyjdzie. Pozdrawiamy i do zobaczenia.

2 thoughts on “To late my time is up And I know, you’ll never stop Always Until the end You’ll be my friend

  1. Katsumi pisze:

    Łaźnia jako świetlic? Niezły pomysł Rado. Arte wzbudził moją czujność swoim zachowaniem. Tak łatwo wyznał Vivian, że jest wampirem dlatego, że uważa że są w podobnej sytuacji? Podoba mi się nowa mistrzyni Viv. Zdziwił mnie fakt, że Cienie nic nie wiedziały o przekleństwie. Zobaczymy co z tego wyniknie. Czekam na następny.

  2. Elena pisze:

    Cóż, nadeszło moje utrapienie – sklejenie kilku zdań na temat przeczytanego rozdziału, ale staram się, okej? 😀
    Może wyrażę się nieco prymitywnie, opisując to jednym słowem, ale nie, nie jest to negatywne określenie. Jest ELEGANCKO.
    Cóż, wciągnęłam się.
    Wampirek wydał mi się nieco dziwny. Tak prosto z mostu rąbnąć o swoich przekonaniach, rasie itd? I jeszcze myk, że Vivian jest okej, bądźmy przyjaciółmi, a cała reszta świata niby jest be? Coś mi tu nie gra. Za kolorowo. On chyba będzie miał w tym jakiś biznes, a przynajmniej odnoszę takie wrażenie.
    Niby wszystko szło ładnie, pięknie, ale stop. Właśnie ciekawi mnie reakcja tej kobiety na znamię dziewczyny. Hę…
    Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy, a jakże.

Dodaj komentarz