Bądź moją walentynką

Chodzenie po mieście początkiem lutego narażało człowieka na wiele niebezpieczeństw. Owszem, było zimno, ulice pokrywała warstwa śniegu, błota lub lodu – po co odśnieżać – a w każdej chwili jakiś nieudolny kierowca mógł stracić panowanie nad kierownicą i wpaść na człowieka. To wszystko było chlebem powszednim mieszkańców. Gdy jednak jest się jeszcze Cieniem na czynnej służbie, kolejnym zagrożeniem jest praca. Nocne polowania to nie spacerek w śniegu, lecz narażanie życia i zdrowia w służbie większej sprawy. Największe jednak zagrożenie czaiło się w czymś innym – niewinnych, czerwonych sercach z papieru.
14 luty – Walentynki – święto wymyślone przez jakiegoś głupca dla jeszcze większych głupców nakręcane przez komercjalizację i rynek. Co roku gdzie by się człowiek nie ruszył, tam atakowały go czerwone dekoracje: serduszka, pluszaki i pełno innego badziewia, które w rzeczywistości miało tylko pobudzić rynek. Czysta ekonomia. Nawet do kawiarni nie można pójść, bo otaczają człowieka wszystkie walentynkowe bzdury.
Vivian była w tym roku dość rozdrażniona tym całym miłosnym szaleństwem. Nigdy jakoś nie przepadała za Walentynkami i nie było to podyktowane tym, że od lat nie miała partnera, ale tegoroczne jakoś bardziej działały jej na nerwy. Może to ten ciężki ostatnio okres czasu.
Gdzie nie spojrzała, tam wszystko przypominało o tym konsumpcyjnym święcie głupców. I to jeszcze w środku zimy. Nawet jej ulubiona krakowska kawiarnia uległa temu szaleństwu i przybrała czerwonawy odcień obrusów, serduszek wiszących nad ladą i świec na stolikach. Aż kawa przestała jej smakować i nie potrafiła skupić się na wypełnianiu raportów. A to jeszcze nie był ten dzień.
Całonocne uganianie się za sukubem sprawiło, że wszyscy byli wykończeni. Vivian padła na łóżko w brudnym ubraniu i zasnęła od razu, gdy tylko głową dotknęła poduszki. Nie miała sił nawet myśleć o tym, co dziś jest.
Dopiero telefon sprawił, że wróciła z krainy Morfeusza. Przeciągnęła się niezadowolona i po omacku sięgnęła po nieznośne urządzenie z zamiarem zaśnięcia, gdy tylko skończy rozmowę.
– Tak? – ziewnęła do słuchawki.
– Za godzinę tam, gdzie zawsze?
– Arte, draniu, może jakieś „dzień dobry” i „co u ciebie”? – odwarknęła, rozpoznając głos przyjaciela.
– Czepiasz się szczegółów. Czekam na ciebie – i się rozłączył.
Powinna się już przyzwyczaić do jego zachowania po tych wszystkich latach, ale wciąż ją to irytowało. Zawsze kombinował, gdy miała ciężką misję lub zepsuty humor, jakby drwiąc sobie z niej. Tak to mogło wyglądać dla postronnego obserwatora, ale Arte doskonale wiedział, czego Vivian potrzebuje w danej chwili. Znali się na wylot, więc wyczucie tego nie było dla niego większym problemem. A to, że był irytujący? Taki jego urok.
Spojrzała na zegarek. Dla większości ludzi była pora obiadu, więc miała za sobą jakieś sześć godzin snu. Wystarczająco, żeby resztę dnia spędzić z Arte w ten piekielny, fałszywy dzień.
Prysznic, pierwsza kawa i sprawdzenie raportów – dzień zaczęła jak zwykle. Typowa rutyna, w której każdy znał swoje obowiązki i miejsce, więc nie musiała interweniować i zjawiać się osobiście w bazie. Zakochane pary też jakoś nie wpłynęły na jej nastrój – nie zwracała uwagi na to, co dzieje się dookoła, gdy szła ulicami. Komercyjne święto fałszywych uczuć na pokaz – nic wielkiego.
Weszła do ulubionej kawiarni, która także była pełna obściskujących się par, z których połowa rozstanie się już następnego dnia. Pewnie nawet by tu nie zaglądała dzisiaj, gdyby nie telefon od Arte, który siedział przy jej stoliku z dala od okna.
– Spóźniłaś się.
– Musiałam upudrować nosek – zakpiła.
Wampir wstał, pomógł jej ściągnąć płaszczyk i wskazał bukiet czerwonych róż, które stały w wazonie przyniesionym przez kelnerkę.
– A ty co? – zakpiła.
– Bądź moją walentynką, Vivian – powiedział poważnie.
Miał przy tym tak kpiące spojrzenie, że niemal wybuchła śmiechem. Tylko siłą woli się powstrzymała. No tak, Arte uwielbiał drwić z głupot, które wymyślił świat. Walentynki figurowały na tej liście dość wysoko.
– Dziękuję za kwiaty. Są piękne – weszła w rolę.
– Piękne kwiaty dla pięknej kobiety.
– Rozpieszczasz mnie.
– To tylko dobre wychowanie – posłał jej niewinny uśmiech.
Zamówili jedzenie i kawę, udając wielce zakochanych. On jej prawił komplementy, ona machała zalotnie rzęsami i uśmiechała się słodko. Śmiali się, żartowali, aż w końcu zaczęli jawnie kpić.
– Jeszcze jedną kawę dla tej zołzy – zaśmiał się Arte.
Kelnerka była zdziwiona doborem słów, ale zamówienie spełniła.
– Uzależniłaś się od kawy.
– Takie czasy – zaśmiała się. – Poza tym polubiłam ją, więc co w tym złego?
– Uzależnienia są złe.
– Z tobą jakoś wytrzymuję – posłała mu słodki uśmiech – staruchu.
– Tylko nie „staruchu”.
– Taka prawda – wzruszyła ramionami. – Najlepsze czasy masz już za sobą, mój drogi.
– Ale musisz przyznać, że nieźle się trzymam – odparł z dumą.
– Tu masz zmarszczkę – dotknęła jego czoła ze śmiechem.
– Niemożliwe.
– A jednak – uśmiechnęła się jak zwycięzca. – Termin twojej przydatności dawno przekroczony.
– Osz ty, piekielnico. Na ciebie też przyjdzie pora. Zobaczysz.
Cały czas sobie dogryzali, parodiując niekiedy zasłyszane chwilę wcześniej rozmowy. Pozostali goście mieli niezbyt zadowolone miny, gdy orientowali się, że para Cieni z nich kpi.
Wyszli z lokalu, gdy było już ciemno. Mróz i lekko padający śnieg im nie przeszkadzały. Innym zresztą też nie. Wciąż napotykali tulące się do siebie pary z kwiatami, czekoladkami i innym walentynkowym badziewiem.
Vivian zaczęła obdzierać otrzymane od Arte róże z płatków, głośno wyliczając uczucia i ich negacje. Podskakiwała przy tym radośnie jak mała dziewczynka po oblodzonym chodniku. Wampir trzymał się krok za nią, obserwując z uśmiechem przyjaciółkę i opadające na ziemię czerwone płatki.
– Wychodzi na to, że mnie nie kochasz, nie szanujesz, nie pociągam cię i w ogóle marnuję na ciebie czas – rzuciła za siebie obdarty bukiet.
– Kwiatowe wróżby?
– Zakochane dziewczyny tak robią – roześmiała się i odwróciła do niego.
– Nigdy nie byłem zakochaną dziewczyną – zamyślił się Arte.
– Chociaż ja tego nigdy nie robiłam.
– Bo ty to dziwna jesteś.
– Sam jesteś dziwny, staruchu.
– Tylko nie „staruchu”.
– Staruch, staruch – powtarzała.
– Ej, Vivian.
Brązowowłosa ruszyła biegiem pomiędzy przechodniami, śmiejąc się i dokazując. Arte pomknął za nią, choć w niektórych miejscach było to dość niebezpieczne. Gonili się po całym rynku bez wytchnienia, wykrzywiając się do zakochanych i drwiąc sobie z dekoracji na witrynach sklepów i knajpek.
W końcu opadli z sił. Vivian oparła się o Sukiennice zaróżowiona na policzkach i rozbawiona. Arte zatrzymał się tuż obok.
– Trzeba jakoś zakończyć ten dzień – zastanowił się głośno. – Czymś spektakularnym.
– Spektakularnie w Walentynki? Chyba wszystko już było – odparła Vivian.
– Powinienem ci się oświadczyć. Tylko nie mam pierścionka.
– Jest za mało ludzi – parsknęła śmiechem.
– A musi być dużo?
– Jak ma być spektakularnie – wzruszyła ramionami.
– Po prostu trzeba znaleźć dobre miejsce, gdzie wszyscy będą mogli nas zauważyć.
– To nie jest nic dziwnego, że facet oświadcza się w Walentynki – westchnęła. – Nawet mnie to nie bawi.
– To co robimy, moja walentynko?
– Kupimy dobre czekoladki i butelkę wina, a potem… – zamyśliła się.
– Mam lepszy pomysł – wyszczerzył się Arte. – Potrzebujemy czerwonego papieru, nożyczek i mazaka.
– Po co?
– Zobaczysz.
– No dobra, ale o tej porze może być z tym ciężko.
Udało im się jednak zdobyć wszystkie składniki. Usiedli na ławce na rynku – Vivian wycinała serca z papieru, a Arte ozdabiał je różnymi napisami. Niekiedy były to wyznania miłości, innym razem jakieś śmieszne rymowanki.
– No to idziemy szukać walentynek – uśmiechnął się wampir, gdy skończyli.
– Jesteś szurnięty – zaśmiała się.
– I vice versa.
Zaczepiali głównie pary. Arte grał starego dżentelmena, Vivian uśmiechała się niewinnie. Bawiły ich reakcje ludzi zwłaszcza po tym, jak odchodzili od nich. Wielu z nich popsuli właśnie Walentynki, ale też udowadniali, jak słabe więzi tworzą współcześni ludzie. Nie mówiąc już o miłości, która jest powierzchowna i fizyczna.
W końcu serduszka się skończyły, więc najwyższy czas wracać do domu. Po drodze kupili kolację na wynos w knajpie z chińskim jedzeniem, bo żadnemu z nich nie chciało się specjalnie gotować, a lodówka Vivian była niemal pusta. Do tego ich ulubione wino i mogli zabić romantyzm wieczoru we dwoje.
Arte rozłożył wszystko na łóżku, Vivian poszła jeszcze po kieliszki stojące na suszarce, więc wampir miał czas wziąć do ręki pustą klepsydrę, która stała na szafce nocnej.
– Nie powinieneś jej dotykać – zauważyła, otwierając swoją porcję jedzenia.
– Przypomina stare czasy.
– Też cię wzięło.
– No co? Dzisiejszym tematem jest miłość.
– Dla mnie ta kategoria już nie istnieje. Ty jesteś moją walentynką. Jak zresztą co roku, bo co roku się wydurniasz.
– Ostatnim razem przeleżałaś ten dzień nieprzytomna w szpitalu.
– Dzień jak co dzień. Głupi wymysł dla jeszcze większych głupców i marketingu.
– Fakt, ale przynajmniej jest z czego kpić.
– Robię się za stara na takie numery – zaśmiała się. – Otwieraj wino. Nie będę zrzędzić na trzeźwo.
– Oto i moja walentynka.

***

Arte: Poważne pytanie: kto zostanie moją walentynką? Bo widzicie, jak Vivian się zachowuje.
Vivian: A kto by chciał takiego starego, głupiego wampira?
Laurie: Uwierz mi, znajdą się chętne. Tak poza tym miał być tekst o Allenie. Nie wyszedł.
Vivian: Allen i miłość? Chyba do jedzenia.
Laurie: Miłość to miłość.
Vivian: Odezwała się ta, co szydzi z Walentynek.
Laurie: Bo to głupie święto jest.
Vivian: Racja. Za tydzień widzimy się w piątek. Z nowym rozdziałem.
Arte: Niech mnie ktoś pokocha.
Vivian: Za dużo alkoholu, stary wampirze. Pozdrawiamy i do następnego.

2 thoughts on “Bądź moją walentynką

  1. seitoshi pisze:

    Naki: Ja! Ja!
    Sei: Co ty?
    N: No, mogę być walentynką Arte.
    S:Przecież masz Izaye. Nie rozumiem…
    N: Izaya i „Walentynki”, serio w to wierzysz? Poza tym, tak jak Vivian mówiła, znalazła sie taka, co jej wiek nie przeszkadza. Nie ważne czy ma ponad 20 lat czy ponad 200. pf. Tylko mnie nie zostawiajcie w walniętynki samej.
    S: Dobrze, że Vivan nie była sama, i podzielam jej zdanie o walentynkach, korupcyjne święto. Ja jak tylko wstałam i uświadomiłam sobie co dzisiaj za dzień, to mnie ruszyło, że wczoraj był piątek 13.i przeżyłam! Tak więc jak można piątek 13. przeżyć, to walentynki można przeżyć. samotnie.
    Można? Można. ;__;;; (niech mnie ktoś pokocha buuuuuuuuu)

  2. Sandra - chan pisze:

    Nie bój się Arte ja cię Kocham jak i Lavi’ego , Allena czy nawet Wszystkich z całej ekipy Laurie i życzę dużo weny i miłości do pisania blogów 🙂 ❤

Dodaj komentarz