Kamisama kidori no hito ga iu no Nē hito wa tsuyo itte Son’na no usodayo Do you agree?

Krzyk rozdarł nocną ciszę. Przerażony i dziecięcy. Był preludium cierpienia, które czekało na swą ucztę. Impuls. Tyle wystarczyło, by zmienić kierunek, nie zwalniając ani odrobinę. Tylko delikatny ruch powietrza, na który nikt nie zwracał uwagi, mógł zapowiedzieć, że coś się zbliża. Coś niebezpiecznego i mrocznego. Trzech mężczyzn, ledwo zresztą nastolatków, nie miało pojęcia, skąd nadeszły ciosy, które ich powaliły. Nie widzieli przeciwnika, nie byli zresztą świadomi, co się naprawdę wydarzyło. W ciemnościach postać zlewała się z tłem, więc widać było tylko powalonych agresorów i dziewczynkę wpatrzoną w mrok.
– Na co czekasz? – usłyszała. – Uciekaj stąd i nie daj się złapać następnym razem.
Mała uciekła, nie obracając się za siebie. To była szansa i nie mogła jej zmarnować, bo drugi raz może się nie trafić taki łut szczęścia.
Vivian lekko wskoczyła na dach jednego z budynków. Spod kaptura nie było widać jej twarzy, cała jej postać zlewała się z ciemnościami, wydawała się jedynie jednym z cieni, więc trudno było dostrzec strażnika miasta, którym chwilowo była. Nikt nie słyszał jej kroków, szelestu płaszcza, nikt nie wyczuwał jej nadejścia, gdy przemykała między cieniami.
Kilka minut później wślizgnęła się przez uchylone okno do pokoju w gospodzie, w której się zatrzymali. Cicho, by nie obudzić towarzysza, który jednak nie spał. Czekał na nią. Jak co noc. Teraz obserwował, jak zrzuca kaptur z włosów, ukazując spokojne oblicze.
– Zamierzasz ratować każdą zbłąkaną duszyczkę?
– Nie kpij, Arte. To też część treningu. Mam być szybka, skuteczna i niewidoczna. Wszystkich nie da się uratować.
– Od trzech nocy przeczysz sama sobie albo brakuje ci adrenaliny.
– Idź spać – mruknęła.
Została tylko w koszuli, resztę ubrań przewieszając przez oparcie krzesła. Sprawdziła zaklęcia ochronne przy drzwiach i oknach.
– Masz lekką paranoję. Wiesz o tym? – zapytał Arte.
– Wolę być żywą paranoiczką niż martwym lekkoduchem. To coś złego?
– Wrzuć na luz, Vivian.
– Po prostu ostatnie doświadczenia nauczyły mnie, że przede mną jeszcze długa droga. Nie chcę być wciąż chroniona przez innych, ale radzić sobie w każdej sytuacji. Cienie pracują samotnie, ale często o tym zapominamy. Największe predyspozycje mam do walki z demonami, z ludźmi jakoś sobie radzę, ale wiedźmy i wampiry to wciąż poważne zagrożenie.
– Wszechstronność nie jest taka zła – uśmiechnął się. – Zabezpieczenie przeciwko czarownicom?
– Założone i sprawne.
– A na wampiry?
– Jednego mam w środku, więc mija się to z celem. Poza tym wampira trzeba zaprosić, inaczej nie wejdzie. Może wejść do gospody i wszelkich budynków użyteczności publicznej, niezamieszkanych na stałe. Nie dotyczy to jednak pokoju, który jest zamieszkany dłużej niż dwie doby.
– Odrobiłaś lekcje.
– Dobranoc, Arte.
Zanim zasnęła, usłyszała jeszcze jego śmiech. Dość często odpytywał ją z wiedzy, którą każdy Cień powinien mieć opanowaną. Nie, żeby szczególnie zajmował się jej szkoleniem, ale od czasu do czasu pomagał, co przyjaciółka szczerze ceniła.
Rano zeszli na dół na śniadanie, po czym Arte wrócił do pokoju, chowając się przed słońcem, a Vivian ruszyła na spacer po mieście.
Od czterech dni byli w Kopenhadze. Sami. Arianne zostawiła ich, tłumacząc się sprawą do załatwienia i od tego czasu nie dawała znaku życia. Nie martwili się o nią, bo Francuzka jako Najwyższa doskonale dawała sobie radę w każdej sytuacji. Nie było więc obaw, że Vivian straci mistrza, gdy będą rozdzielone.
Brązowowłosa pożytkowała więc czas na włóczenie się po mieście i naukę, często łącząc jedno z drugim, choć przypadkowy przechodzień nie miał o tym pojęcia. Młoda dziewczyna wpatrzona w budynki raczej podziwia ich urodę niż mierzy odległości i wysokość. Na targowisku także szuka składników potraw, nie trucizn. Nieważne, że dość często ma zarzucony kaptur czarnego płaszcza na włosy.
Arte tymczasem przesiadywał w gospodzie, aby nie narażać się na działanie światła słonecznego, co mogłoby być dla niego opłakane w skutkach. Oficjalnie słońce zbyt szybko go opalało, a on sam miał dość słabe zdrowie, więc dłuższe wędrówki były dla niego dość wyczerpujące. Zresztą nikt się nimi zbyt mocno nie interesował. Przecież, skoro jedno z nich wychodzi w ciągu dnia i nawet nie zasłania twarzy, nie mogą być wampirami. Dodatkowo wydawali się rodzeństwem i nikt tego nie kwestionował.
Gdy Vivian wróciła na obiad, Arte zabawiał rozmową barmankę – niską dziewczynę o ciemnorudych włosach i ciemnobrązowych oczach. Skłoniła się uprzejmie, dostrzegając brązowowłosą, przeprosiła jej domniemanego brata i poszła po posiłek dla Walker. Obowiązki ponad wszystko – na szczęście gości było niewielu, więc mogła sobie pozwolić na niewinny flirt z przystojnym podróżnikiem.
– Widzę, że się nie nudzisz – stwierdziła.
– Zazdrosna?
– Nie mam o co. Ty nie jesteś w moim kręgu zainteresowania, a ta dziewczyna nie stanowi dla mnie żadnego zagrożenia, więc wybacz, ale nie będziemy się o ciebie biły.
– Podobno wieczorem ma się odbyć jakiś festiwal czy coś w tym stylu.
– Owszem. Miasto już się stroi. Wszyscy zdają się czekać na wieczór.
– Trzeba ci fundnąć sukienkę – oznajmił.
– Nie powiedziałam, że mam ochotę gdziekolwiek iść.
– Pójdziemy – zdecydował.
– I do tego potrzebna mi kiecka? Zapomnij.
– Nie daj się prosić.
– Nie, Arte.
– Tak.
– Nie.
– Tak.
– Nie.
– Tak.
– Nie.
– Tak.
– Nie.
– Tak.
– Nie.
– Nie.
– Tak – Vivian zasłoniła usta.
– No widzisz – wyszczerzył się wampir. – Wiedziałem, że się zgodzisz.
– Jesteś draniem. Poza tym nie chcesz chyba iść ze mną na zakupy? Słońce ci zaszkodzi.
– Chmurzy się, a ja będę miał kaptur, więc się nie martw.
W rzeczywistości Arte chciał się po prostu gdzieś wyrwać, nie wzbudzając niczyich podejrzeń i oderwać Vivian od szkolenia. Od czasu powrotu z Azji siedziała w księgach lub trenowała walkę, nie dając się wyrwać na jednego drinka. Tu nawet nie chodziło o Arianne, bo ta dawała ostatnio uczennicy dość sporo luzu, ale brązowowłosa po prostu wykorzystywała go na dodatkowe treningi. Nie rozumiał, w czym rzecz. Po części mogło chodzić o tę wiedźmę z Wiednia, ale z pewnością to nie był jedyny powód. Ona jednak nigdy nie wspominała o tym, co nią kieruje.
Zakupy okazały się dość udane. Wampirowi udało się namówić przyjaciółkę na sukienkę w kolorze ciemnej zieleni podkreślającej jej oczy i odsłaniającą jej zgrabne nogi i ładne ramiona. Do tego oczywiście musieli dopasować buty i szal na wierzch, bo mimo wszystko wieczór mógł być dość chłodny. Na siebie nie wydał ani grosza, tłumacząc się tym, że jego ubrania są wystarczające na potrzeby festynu. Vivian pokręciła tylko głową, widząc, że przyjaciel ewidentnie coś knuje.
Zanim wyszli, upięła włosy do góry, a do uda przyczepiła sztylet – tak na wszelki wypadek. Zresztą bez niego czuła się nieswojo, a to nie wpływało dobrze na jej nastrój.
– Wyglądasz przepięknie – orzekł Arte.
– Nadal nie widzę sensu w wydawaniu pieniędzy z tak bzdurnego powodu – odparła.
– Oj, bądź bardziej kobieca.
– Jak bardzo? – zapytała, uśmiechając się uwodzicielsko. – Tak? – zbliżyła się do niego i niemal czułym gestem odgarnęła mu grzywkę. – Czy tak? – jej ręka powędrowała niżej.
– Vivian, nie ze mną te numery. Doskonale wiesz, o co mi chodzi.
– O to, że jestem chłopczycą. Przestań, kupowanie ubrań mnie nie bawi.
– Ja nie wiem, gdzieś ty się uchowała.
– W puszczy – uśmiechnęła się wrednie. – A tak w rzeczywistości, to o co ci chodzi? Zwykle stronisz od innych, a dziś ciągniesz mnie w tłum obcych. Nie wierzę, że tylko dla zabawy.
– Może bez powodu – wzruszył ramionami. – Zawsze jesteś taka podejrzliwa, gdy coś zaproponuję. We wszystkim szukasz drugiego dna. Tak, jakbyś podejrzewała, że w pobliżu jest ktoś, kto mógłby cię skrzywdzić.
– Po prostu wiem, że nie robisz nic bez powodu. Mniejsza z tym. Chodźmy już.
Pomiędzy nimi zapadła niezręczna cisza. Niby wszystko wyglądało w porządku, ale doskonale wiedzieli, że tak nie jest. Vivian uparcie milczała, choć już się domyśliła, że przyjaciel zobaczył to, co tak chciała ukryć. Nie dała mu żadnego sygnału, że coś jest nie tak, a on to i tak widział. Nie zamierzała jednak się tym dzielić.
Arte intensywnie myślał, co mogło kryć się za zachowaniem dziewczyny, ale nie potrafił tego odgadnąć. Wykluczył wszystkie znane mu powody, więc był to nie lada kłopot. Nic mu nie przychodziło do głowy i nie czuł się z tym dobrze. Nie przyznawał się, że jest zbyt ciekawski, tłumaczył to troską o przyjaciółkę. Był przecież piękny wieczór, więc powinna z niego jak najlepiej skorzystać i po prostu się bawić.
Kolorowy tłum wciągnął ich w wir zabawy. Arte sam nie wiedział, kiedy stracił Vivian z oczu, ale pozwolił jej na odrobinę luzu. Zresztą dostrzegł ją niedługo potem wirującą wśród par, co chwilę zmieniała partnerów, będąc odciętą od otoczenia niewidzialną ścianą. Robiła to na własne życzenie, uciekła przed światem, stając się zagadką w oczach obcych ludzi. Mogli ją podziwiać, ale tylko z daleka, nigdy jej nie zrozumieją, nie dostrzegą smutku kryjącego się w jej spojrzeniu, nie zauważą, że już jej tu nie ma. Była wśród ludzi, ale kompletnie sama. Samotna.
Brązowowłosa zamknęła na moment oczy. Od dłuższego czasu nie zwracała uwagi na to, z kim tańczy i co w ogóle robi. Było jej to zupełnie obojętne.
– Mogę prosić? – usłyszała w uchu znajomy szept.
Uśmiechnęła się lekko do Arte i podała mu rękę, tracąc zainteresowanie poprzednim partnerem. Wampir włożył w jej włosy czarną różę – jedyną, jaką znalazł na terenie festynu.
– Nie bawisz się zbyt dobrze – stwierdził.
– Nigdy nie ciągnęło mnie do takich imprez.
– To nie jest jedyny powód.
– Nie jest – potwierdziła. – Nie pytaj, proszę.
– Chodź stąd.
Poszli do portu i usiedli na jednym z pomostów. Było zbyt wysoko, by zamoczyć nogi, było też zbyt zimno, by to robić, ale akurat to im nie przeszkadzało. Nie było możliwości, żeby się rozchorowali. Arte wyciągnął butelkę wina i otworzył ją.
– Ty pierwsza – podał jej alkohol.
– Jak dwoje uliczników – mruknęła.
– Pieprzyć to. Jesteśmy wolni i możemy robić, co chcemy.
– Plaża byłaby bardziej klimatyczna.
– I co jeszcze? – parsknął. – Może leżaczek i szampan z truskawkami?
– I przystojnego towarzysza – wyszczerzyła się.
– A ja to co? Pies?
– Nie jesteś w moim typie.
– Jedno nie wyklucza drugiego.
– Mam podbudowywać twoje ego, durny wampirze? Wybij to sobie z głowy.
– Przynajmniej humor ci wrócił.
– Nie wrócił. Po prostu mnie wkurzasz.
– Wiem.
Nie oddała mu butelki, póki nie zrobiła się pusta. Arte doskonale wiedział, że to zbyt mało, by ją upić, zresztą nawet tego nie próbował. Pozwalał jej milczeć i układać w głowie to, co może w końcu z siebie wydusi.
– Myślisz czasem o Elizabeth? – zapytała.
– Codziennie. Wciąż jest obecna w moim życiu i nigdy nie przestanie.
– Tęsknisz za nią?
– Tak.
– Czy taka rana może się zagoić?
– Nie wiem. Po prostu trzeba nauczyć się z tym żyć. Dlaczego pytasz?
– Miałeś nie zaczynać – odparła. – Za mało wypiłam, żeby się tu rozklejać.
– Nie wiedziałem, że jedno wiąże się z drugim.
– No jasne – mruknęła. – Bujać to my, a nie nas, durny wampirze.
Arte westchnął. Czasami nie wiedział, jak z nią rozmawiać, bo wciąż przed nim uciekała. Mimo to przesiadł się tak, aby otulić ją ramionami. Przyciągnęła do siebie kolana i oparła na nich brodę.
– Ludzie są słabi – powiedziała.
– Nie wszyscy.
– Wszyscy.
– Czujesz się słaba?
– Nie wiem, ale na pewno nie silna. Łatwo mnie zranić i złamać, uderzyć we mnie, wciąż patrzę wstecz. Żałuję wielu rzeczy, których nie potrafiłam zrobić, bo byłam zbyt słaba.
– Nie każdego da się ocalić.
– Wiem i kiedy przychodzi mi na myśl ktoś obcy, nie mrugam nawet okiem. Tylko…
– Bliskich zawsze ciężej się ratuje. Wiesz, po śmierci Elizabeth nie mogłem się bardzo długo otrząsnąć. Były dni, kiedy w ogóle nie trzeźwiałem, choć Chris zabraniał mi kolejnego kieliszka. Wrzeszczałem na niego, atakowałem i szalałem, bo byłem zbyt słaby. Zbyt słaby, by powstrzymać Sigurda przed przemienieniem mnie. Zbyt słaby, żeby powstrzymać własne pragnienie krwi. Zbyt słaby, by żyć po tym wszystkim, co zrobiłem, żyć z piętnem grzesznika. Nadal jestem słaby, by zaakceptować to, jaki jestem, by traktować innych przyjaźniej, by się przed kimś odkryć. Potem były jeszcze sytuacje, które pokazały mi moją słabość, ale siła bierze się właśnie z tej słabości. Z chęci stawania się silniejszym i powstrzymania kolejnej takiej sytuacji.
– Więc to kłamstwo, że ludzie są silni – stwierdziła.
– Są silni, kiedy mają silne serca, które pomagają im wstać po kolejnym upadku.
– To wszystko jest bezsensowne.
– Takie jest życie, malutka. Nic na to nie poradzimy.
Oparła się o niego i zamknęła oczy. Pozwoliła myślom odpłynąć, umysłowi oczyścić się, a sercu uspokoić bieg.
– Chcę być silna – szepnęła.
– Będziesz. Już nikogo nie stracisz.
– Czemu mnie okłamujesz?
– Bo wiem, że na to nie pozwolisz. Znam cię, maleńka. Uchronisz ich pod swoimi skrzydłami przed każdym wrogiem. Masz przed sobą naprawdę chwalebną przyszłość.
– Chciałabym, aby tak było naprawdę. Nie wiem, czy wytrzymałabym utratę kogoś jeszcze. Obiecaj mi, że nie umrzesz przede mną.
– Malutka, jestem wampirem.
– Obiecaj mi.
– Obiecuję. Jesteśmy przyjaciółmi na całą wieczność. Nigdy cię nie zostawię i zawsze przyjdę na twoje wezwanie. Nie umrę przed tobą, Aniele Lucyfera, ale nie pozwolę tobie umrzeć bez dobrego powodu i nie przed tym aż powiesz Kandzie, co do niego czujesz.
– Arte, to miała być poważna obietnica.
– I jest. Może nie ma to teraz znaczenia, ale kiedyś powinnaś mu powiedzieć, żeby po prostu wiedział. Ma do tego prawo.
– Masz ty świadomość, że mogę nigdy nie stanąć z nim twarzą w twarz? On myśli, że nie żyję i tak jest lepiej. Dlaczego wciąż do tego wracasz?
– Żeby wiedzieć, czy nadal czujesz to, co czułaś i oderwać cię od myślenia o Squalo, bo jemu nie można już pomóc.
– Skąd…? Wiedziałeś, że…?
– Domyśliłem się przed chwilą, choć nadal nie wiem, dlaczego akurat dzisiaj tak cię to uderzyło.
– Rok temu mieliśmy zadanie we Florencji. Przywieźliśmy stamtąd innocence i nowego egzorcystę.
– Squalo.
– Tak, to był Squalo. Wtedy jeszcze myślałam, że to kolejny wrzód na tyłku egzorcystów. Głośny, irytujący, napuszony bęcwał-arystokrata, który niewiele wiedział o życiu. Potrafił się tylko przechwalać, jaki to on nie jest wspaniały i próbował udowodnić mi, że jako żółtodziób może stać wyżej ode mnie w hierarchii. Mimo to każdą wolną chwilę poświęcał na treningi. Tak ciężkie treningi, jakie tylko kilku egzorcystów mogłoby znieść. Nie wiedziałam, dlaczego i nie chciałam wiedzieć. Chciałam go tylko zdetronizować, postawić w szeregu, podporządkować sobie, potem przestało to mieć znaczenie. Ale wiesz co? Nie zauważyłam jednego. Nosił w sobie bardzo głęboki mrok. Jak ja. Jak Kanda. Jak ty. Jak Allen. Nie zauważyłam tego, a on nigdy słowem się nie zająknął. Dowiedziałam się, gdy już go straciłam i poczułam się zdradzona, bo porzucił mnie dla swojej dumy. Dla cholernej dumy poniósł śmierć, a nikt nawet się nie ruszył, żeby mu pomóc. Nawet ja nie mogłam zbyt słaba i ranna. Upokorzona przez zrobienie ze mnie przynęty.
– Wiesz, Chris powiedział mi kiedyś, że są dwa rodzaje walki: o dumę i o życie. Nawet gdyby uratowali mu życie, co by było z jego dumą?
– Chrzanić dumę.
– Nie dla wszystkich jest to tak proste jak dla ciebie. Większość ludzi czuje to instynktownie. Ty też, prawda? Nigdy nie pozbyłaś się swojej dumy nawet, kiedy parałaś się najgorszym rodzajem pracy, więc nie mów, że nie rozumiesz.
– Nie potrafię tego zaakceptować. Po co chronić dumę, skoro straci się życie? Dla mnie te dwa rodzaje walki są tym samym. Odrzucenie jednego na rzecz drugiego nie wchodzi w grę. Nigdy nie wchodziło. Poświęcenie życia w szlachetnej sprawie to co innego.
– Masz naprawdę trudny charakter, malutka. Czasami trudno cię zrozumieć.
– Nigdy w pełni nie zrozumiesz drugiego człowieka, bo nim nie jesteś. Nie możesz wejść w jego duszę, ale najważniejsze, żeby umieć to dostrzec.
– Masz rację. Ale nadążyć za tobą jest naprawdę trudno. Nie myśl już o tym, co było. Nie ma sensu się nad tym dłużej rozwodzić.
– Pewnie masz rację.
– Ja mam zawsze rację – wyszczerzył się.
– Chciałbyś, durny wampirze. Wracajmy już.
Gdy tylko wyswobodziła się z jego ramion, poczuła chłód nocy i szczelniej otuliła się szalem. Arte nie mógł zaoferować jej żadnego okrycia, bo był jedynie w koszuli, więc dziwnie by to wyglądało. Dziewczyna uznała jednak, że wytrzyma te parę chwil aż dotrą do gospody.
Po drodze słyszeli dźwięki zabawy, ale nie była już dla nich kusząca. Nie potrzebowali okrycia, kamuflażu i zagłuszania serca, bo oboje poczuli się lepiej po szczerej rozmowie. Po prostu potrzebowali czasu, żeby pozwolić słowom uciec z umysłów i ust.
Vivian podniosła się gwałtownie wyrwana ze snu. Była mokra od potu, oddychała chrapliwie i miała wrażenie, że za chwilę koszmar się urzeczywistni. Było tak, dopóki przy drugim łóżku nie zapłonęło światło świecy. Spojrzała na Arte, który podniósł się do siadu obudzony chwilę wcześniej przez jej demony. Jeszcze chwila i sam by ją obudził.
– Chodź tu, malutka – powiedział.
Warga jej zadrżała, więc sam przesiadł się na jej łóżko. Przywarła do niego, jakby sprawdzając, czy jest rzeczywisty. Słyszał od Arianne, że nadal dręczą ją koszmary przedstawiające apokalipsę i śmierć jej bliskich. Nie sądził jednak, że jest aż tak źle. Dziewczyna wyglądała, jakby stoczyła ciężki pojedynek. Sny wyciągały z niej wszystkie siły, jakie miała, była wobec nich bezbronna, a on też nie mógł jej przed tym bronić. Nie miał takiej władzy.
– Jestem tu, malutka. Nie pozwolę cię skrzywdzić.
Siedział z nią dopóki nie zasnęła. Zgasił świecę, żeby nie zaprószyć pożaru i ułożył się z przyjaciółką na łóżku. Jego sen był czujny i lekki, gotowy do przerwy, gdyby koszmary znów wróciły. W końcu on nie potrzebował tak dużo snu jak ludzie, mógł sobie na to pozwolić, a Vivian była dla niego ważniejsza od kilku przespanych godzin. Właśnie dlatego nie budził jej rano, gdy wstawał na śniadanie. Na dół zszedł sam.
Tak zastała go Arianne, która w końcu wróciła ze swej wyprawy. Usiadła przy stole naprzeciw wampira i odczekała aż barmanka się oddali.
– Gdzie Vivian? – zapytała.
– Na górze. Śpi jeszcze. Miała ciężką noc.
– Znowu koszmary?
– Niestety. Możemy coś z tym zrobić?
– Bez ingerencji w jej umysł nie ma takiej możliwości, a jak wiesz, ta opcja odpada.
– Czyli musi się męczyć?
– Jest Aniołem Lucyfera. To na niej ciąży i my nic nie możemy z tym zrobić.
– Załatwiłaś już swoje sprawy?
– Prawie wszystkie. Musimy jeszcze odwiedzić Sztokholm.
– Nie lepiej, żeby Vivian trenowała w domu?
– A nie trenuje? – zapytała Francuzka, uśmiechając się.
– Arianne, co ty chcesz osiągnąć?
– To już moja sprawa. Mogę liczyć na twoje towarzystwo także w Sztokholmie? Rozmawiałam już z Radą, nie mają przeciwwskazań.
– Nie wiem, co kombinujesz, ale w porządku. Pojadę z wami.
– Dokąd jedziemy? – zapytała Vivian, która właśnie zeszła.
– Do Sztokholmu. Mam tam jeszcze coś do załatwienia – wyjaśniła Arianne. – Jak ci się podoba Kopenhaga?
– Brakuje mi tu paru książek, ale za to znalazłam kilka interesujących miejsc.
– Świetnie.
– Są umieszczone mniej więcej tak jak w Berlinie – dodała dziewczyna. – Rozumiem, że to standard?
– Sprawdź w Sztokholmie. Za trzy godziny wypływa nasz statek, więc nie mamy wiele czasu.
– Mistrzyni, po co właściwie tu przyjechaliśmy?
– Zobaczysz w swoim czasie.
Brązowowłosa przewróciła oczami i zadowoliła się herbatą. Nie znosiła tajemnic, ale oczywiście musiały się one pojawić, bo inaczej życie byłoby nudne. Nic jednak nie powiedziała, bo Arianne nie tolerowała bezsensownych dyskusji i podważania jej autorytetu. Musiała poczekać, a na razie przygotować się do podróży do Sztokholmu.

***

Vivian: Jak widać, długo nie posiedziałyśmy w domu.
Arte: Długo byś nie wytrzymała i narzekałabyś, że nic się nie dzieje.
Laurie: Jak zawsze.
Vivian: Taki trochę zapychacz wyszedł, ale za to na akcję nie będziecie narzekać w czasie naszego pobytu w Sztokholmie. Zwłaszcza, że to całe trzy odcinki, których zapewne i tak nikt nie doceni żadnym słowem.
Arte: Wiedziałem, że długo nie wytrzymasz.
Vivian: Po prostu mnie to wkurza, ale dobra, nie będę się powtarzać. Nikt nie chce pisać, to trudno. Zmusić przecież nikogo nie mogę.
Arte: Za tydzień, jak już wiecie, czeka nas początek przygody w Sztokholmie. Więcej nie zdradzę. Niech to będzie jeszcze przez chwilę owiane nutką tajemnicy. Pozdrawiamy serdecznie i do następnego.

1 thoughts on “Kamisama kidori no hito ga iu no Nē hito wa tsuyo itte Son’na no usodayo Do you agree?

  1. prz_ pisze:

    Ja doceniam, ale no…

Dodaj komentarz