This is not black and white Only organized confusion I’m just trying to get it right And in spite of all I should’ve done

Biel śniegu była oszałamiająca. Początkowo ciężko było się do tego przyzwyczaić, mróz wbijał igiełki w skórę, jakby rzeczywiście zaczęła się już zima. A jednak gdy schodziło się w doliny, nadal czuć było lato. Góry – piękne, majestatyczne, ale bardzo niebezpieczne. Najmniejszy błąd każą śmiercią, nie dają drugiej szansy. Trzeba bardzo uważać, gdy rzuca się górom wyzwanie.
Para egzorcystów dobrze o tym wiedziała. Przeprawa przez Alpy była tylko kolejnym etapem podróży, nie mogli tu zginąć, inaczej wszystko do tej pory byłoby bezsensu. Poza tym mieli coś, czego nie chcieli stracić, skoro dopiero to zyskali. I czuli się z tym dobrze.
Podróż utartym szlakiem była dość monotonna, ale utrzymywali stałe, dość szybkie tempo. Rzadko kiedy obozowali gdzieś przy drodze, częściej udawało im się przed nocą dostać do kolejnego noclegu. Nie przejmowali się tym jednak. Nie potrzebowali ludzi dookoła, nawet przeszkadzali, ciągle czegoś chcąc.
Tym razem dotarli do wioski w dolinie. Nienaturalnie cichej i spokojnej. Nie zaszczekał na nich żaden pies, ci nieliczni przechodnie praktycznie nie wydawali dźwięków, jakby w obawie przed mściwym duchem gór.
– Nie podoba mi się to – mruknęła Vivian, gdy zbliżali się do jedynej w miasteczku gospody.
– Mnie tam się nie uśmiecha odmrażanie tyłka – odparł Kanda.
– Czyjego? – rzuciła złośliwie.
Japończyk tylko prychnął i zeskoczył z siodła. Miał serdecznie dosyć takiego podróżowania, ale niewiele mógł z tym zrobić. Rozumiał, dlaczego Vivian uparła się nie używać Arki – Leverrier z całą pewnością poznałby ich ruchy, może nawet uczyniłby własne, a to mogło skończyć się źle. Do tego nadal było ryzyko, że Noah wykorzystają porzuconą Arkę przeciwko Zakonowi. Oni tym bardziej nie powinni wiedzieć o planach Vivian i Kandy. Nie mieli wyboru, jeśli wszystko miało pozostać w sekrecie.
Nawet Komui nie wiedział, gdzie jadą i co już wiedzą. Vivian poinformowała go dość lakonicznie o swoich planach, więcej wypytywała o sytuację w Zakonie. Sprawdzała, czy taktyka udawania, że Czternasty nadal stanowi zagrożenie, działa, czy Noah już się zorientowali, że wróciła. To wszystko było ważne i mogło mieć wpływ na przebieg wydarzeń. Do Komuiego i pozostałych należało zadbanie, aby Vivian i Kanda mieli wystarczająco dużo czasu na wykonanie tej misji.
Budynek gospody był jednopiętrowy, dość spory zresztą jak na tak małe osiedle. Jednak fakt, że była to baza wypadowa dla zdobywców gór, wszystko wyjaśniał.
– Zapraszam do środka – przywitał ich blady chłopak. – Zajmę się wierzchowcami.
Odebrał od egzorcystów lejce i odszedł z końmi za załom, gdzie znajdowała się stajnia. Nie protestowali, ale weszli do środka, gdzie było tylko o kilka stopni cieplej niż na zewnątrz. Co dziwne, w tylko jednym z kominków płonął niewielki ogień, dwa pozostałe paleniska były wygaszone i starannie uprzątnięte.
– Witam miłych gości. Jak na zdobywców gór, jesteście bardzo nieprzygotowani, ale w naszej wiosce dostaniecie wszystko, czego potrzebujecie – przywitał ich karczmarz.
– Nie jesteśmy zdobywcami gór. Jedyne, czego nam potrzeba, to gorąca strawa i wygodne łóżko – odparła Vivian.
– A więc podróżnicy. Tym bardziej miło was ugościć. Siadajcie, zaraz podam kolację.
Oprócz nich na sali głównej było parę osób, niekoniecznie obcych. Ci zresztą trzymali się na uboczu, z dala od mieszkańców, którzy obserwowali z uwagą nowo przybyłych.
Vivian odwzajemniła spojrzenie jednego z mężczyzn, który odwrócił zaraz wzrok. Kanda skrzywił się na to, ale nic nie powiedział. Przyzwyczaił się już, że jego partnerka przyciąga męską uwagę samą swoją obecnością, choć nie mógł powiedzieć, że nie czuł się wtedy zazdrosny. Zwykle Vivian sama przepłaszała te spojrzenia, ale zdarzali się tacy, którym Kanda z chęcią by przyłożył. Czasami cudem się powstrzymywał.
Co innego jednak niepokoiło Vivian – atmosfera tego miejsca. Niby senna mieścina utrzymująca się z alpinistów, ale zdawało się, że wszyscy tu czegoś oczekują. Z lękiem ukrytym pod uprzejmym zainteresowaniem.
Może dlatego Vivian nie tknęła kolacji. Kanda zauważył, że ukradkiem opróżnia manierkę, choć świeżo przygotowana herbata nęciła aromatem.
– Co jest? – zapytał.
– Nie jestem głodna – skłamała.
Nie uwierzył jej oczywiście. Swoją porcję zostawił w połowie, choć nie czuł się gorzej. Jeśli coś było w jedzeniu, nie dało się rozpoznać w smaku i działało z opóźnieniem. W razie kłopotów jednak Vivian zdoła zareagować, a jemu zneutralizowanie trucizny też nie zajmie długo.
– Nie smakuje wam? – zapytał gospodarz szczerze zatroskany.
– Jesteśmy zmęczeni podróżą.
– Oczywiście. Pokoje są już przygotowane.
– Jeden pokój – poprawił go Kanda, dając do zrozumienia, że inna opcja nie wchodzi w grę.
– Ach tak, pokój dla dwóch osób. Czeka na was. Zapraszam na górę.
Gdy tylko zostali sami, Vivian nałożyła na drzwi i okna pieczęcie. Początkowo Kandzie wydawało się to niepotrzebne, ale teraz już nie zwracał uwagi na ten rytuał egzorcystki. Jeśli dzięki temu lepiej spała, to w porządku. Bez tego wiedział, że ma wiele przyzwyczajeń, których nie pamiętał z przeszłości. Niektóre trochę go drażniły, ale wolał to przemilczeć, skoro ją to uspokaja. Nie chciał się z nią sprzeczać o takie błahostki, to było bezsensu.
– Powiesz mi teraz, o co chodzi? – zapytał.
– Coś tu jest nie tak, chociaż nie wiem co.
– Szukasz dziury w całym – prychnął.
– Może – przyznała. – Ale nie ufam temu miejscu. Nie wpuszczaj nikogo do pokoju do rana.
Kanda skrzywił się. To trochę wyglądało, jakby Vivian szukała adrenaliny, skoro do tej pory podróż była dość spokojna. Nie napotkali żadnych problemów, zupełnie jak nie oni i Kanda życzył sobie utrzymać ten spokój nieco dłużej. Zdawało się jednak, że Vivian jest innego zdania, że brakuje jej tego. Trochę ją rozumiał. Od tygodni ślęczała głównie w papierach, wszystko rozgrywało się psychologicznie, a to męczyło bardziej niż starcia, które do tej pory przetrwali.
– Proszę – dodała, widząc jego minę.
– W porządku – poddał się. – Chociaż to głupie.
– Czasami głupota może ocalić życie – odparła.
Pamiętała dobrze Wiedeń i wiedźmę, która mało jej nie zabiła, czy Jacka w Petersburgu. Za drugim razem zabezpieczenia ją ocaliły przed pierwszym atakiem. Choć wyszła z tego ledwo żywa, wiedziała, że mogło skończyć się dużo gorzej.
Kanda nic już nie powiedział. Zresztą Vivian skutecznie odwróciła jego uwagę, zrzucając z siebie koszulę. Nic nie mógł poradzić, że tak na niego działała.
– Znowu prowokujesz – mruknął, przyciągając ją bliżej.
– Ja? – Spojrzała na niego zaskoczona.
– A widzisz tu kogoś jeszcze?
Parsknęła śmiechem i pchnęła go na łóżko.
– Nie umiesz trzymać łap przy sobie – orzekła.
– Twoja wina.
– Nie zaprzeczę.
Usiadła mu na biodrach i pocałowała go rozwiąźle. Prawdą było, że sama nie potrafiła utrzymać rąk przy sobie w jego obecności. Może to kwestia tego, że każdy raz mógł być tym ostatnim, więc nie chcieli niczego żałować. A może po prostu tak na siebie działali. Gwałtowni na początku, by nasyciwszy pierwszy głód, delektować się każdym gestem. To był ich cowieczorny rytuał, po którym spali spokojnie aż do rana.
Kandę obudziło pukanie. Wysunął się ostrożnie spod ramienia Vivian, która nie drgnęła na ten dźwięk. Mruknęła z dezaprobatą dopiero, gdy poczuła, że Kanda ją zostawia.
– Śpij – szepnął.
Zsunął się z łóżka i zarzucił koszulę na ramiona, na których pojawiła się gęsia skórka. Było zimniej, niż powinno.
Na progu stał gospodarz z kocem w ramionach. Zaraz też wyciągnął materiał w stronę Kandy.
– Noce tutaj potrafią być bardzo zimne – powiedział cicho. – Dodatkowy koc z pewnością się przyda.
Odszedł szybkim krokiem, jakby nie zamierzał niczego dodawać. Kanda spojrzał za nim, ale po chwili zamknął drzwi i wrócił z kocem na łóżko obserwowany przez Vivian, która otuliła się kołdrą.
– Zrobiło się zimno, więc przyniósł nam jeszcze jeden koc – oznajmił Kanda, zarzucając materiał na ramiona kochanki.
Ta spojrzała na kominek, który znajdował się w pokoju. Coś się tu nie kleiło. Samo to, że z trzech kominków na dole tylko jeden działał i to symbolicznie, było wystarczająco podejrzane. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, o co chodzi.
– Tu jest lodowy demon – oznajmiła. – Teraz czuć jego smród.
Kanda wiedział, że to się źle skończy, gdy Vivian zaczęła się ubierać. Chwycił ją za łokieć.
– Co chcesz zrobić? – zapytał.
– Uzyskać odpowiedzi i zająć się draniem.
– Nie po to tu jesteśmy – przypomniał.
– Wiem, ale może minąć dużo czasu, nim Liga się o tym dowie. Nie mogę go zignorować.
– Czemu ty zawsze szukasz kłopotów, Noah? – warknął.
Nie odpowiedziała. Sama się nad tym zastanawiała, ale myśl, że miałaby zostać w łóżku, gdy tuż obok grasuje demon, doprowadzała ją do szału. Poczucie zagrożenia nie pozwoli jej zasnąć czy się zrelaksować.
Wyrwała rękę i skończyła się ubierać. Przytroczyła broń, z torby wyciągnęła kilka potrzebnych rzeczy, przygotowując się do misji. Na Kandę spojrzała dopiero, gdy wychodziła – w pełni ubrany ruszył za nią.
– A ty dokąd? – zapytała.
– Jak myślisz?
– Będziesz mi tylko przeszkadzał – mruknęła.
Kanda prychnął pod nosem, ale poszedł z nią na dół, gdzie zastali gospodarza i jego bladego pachołka. Obaj drgnęli nerwowo, gdy zobaczyli parę egzorcystów gotowych do walki.
– Stało się coś? – zapytał gospodarz.
– Dlaczego nie rozpalicie w kominkach, skoro jest tak zimno?
Spojrzenie Vivian przyszpiliło mężczyznę do miejsca, w którym stał. Nie używała ani odrobiny mocy, sama jej postawa sprawiła, że wszyscy dookoła poczuli, że muszą się z nią liczyć.
– Nie mamy tyle drewna – skłamał bez przekonania gospodarz.
Oczy Vivian zwęziły się niebezpiecznie.
– Mam rozumieć, że to za domem jest tylko do ozdoby? – syknęła. – Mówże prawdę.
Wyczuwała demona już bardzo blisko, a wciąż niewiele wiedziała na temat tego, co się tu wyprawia. To ją irytowało. Nie chciała iść na śmierć w takim miejscu, a jednocześnie nie mogła odpuścić.
Kanda podszedł bliżej do mężczyzny i chyba właśnie to ostatecznie rozwiązało mu język.
– Od miesięcy w dolinie grasuje demon lodu i śniegu. Powinno być nadal ciepło, a jednak każdej nocy wszystko zamarza. Wścieka się, gdy czuje ogień, więc utrzymujemy w domach niską temperaturę, by nikogo z nas nie zaatakował.
– Widziałeś go?
– Nie, zawsze przychodzi wśród śnieżnej zadymki.
– Tylko nocami?
– Tak. Co pani chce zrobić?
Jedno spojrzenie Vivian wystarczyło za odpowiedź. Kanda podszedł do niej i zapytał:
– Co zamierzasz?
– Ty zostaniesz tutaj. To nie akuma, którą trzeba pociąć, ale coś znacznie gorszego.
– Poradzisz sobie sama?
– Do tego mnie szkolono. Zostań tu.
Kandzie się to nie podobało, ale zdawał sobie sprawę, że trochę nie ma wyjścia. W końcu znał się tylko na zabijaniu akum, te wszystkie czary-mary Cieni były mu nieznane, a demony takie jak ten niekoniecznie potrafił zniszczyć Mugenem. To trochę godziło w jego dumę, ale kłótnia z Vivian w tym momencie była złym pomysłem.
– Bądź ostrożna. Jeśli tu zginiesz, osobiście wyciągnę cię z piekła i zabiję jeszcze raz.
Uśmiechnęła się drwiąco.
– Nie zamierzam tu ginąć.
Po tych słowach wyszła w mroźną noc, którą rozświetlał tylko blady blask gwiazd. W powietrzu czuć było wyraźny smród demona, który chyba już ją zauważył, bo niewielka zadymka zbliżała się coraz szybciej. Vivian zerknęła jeszcze tylko w okno gospody, z którego obserwował ją Kanda. Wiedziała, że był w stanie ruszyć jej na pomoc, jeśli sytuacja będzie tego wymagała. Nie zamierzała jednak popełnić błędu. Nie tej nocy.
Gdy nadeszła zadymka, była na to przygotowana. Nie cofnęła się, postawiła jedynie wokół siebie lekką barierę, która przyjęła pierwszy impet. Chwilę później Vivian znalazła się w samym sercu burzy. Cichym i przerażającym, bo kompletnie pustym. Nie licząc przyczyny tego stanu.
Demon w żadnym calu nie przypominał człowieka. Owszem, poruszał się na dwóch kończynach, ale cała jego postać przywodziła na myśl białą bestię pokrytą grubym futrem z wykrzywioną kocią mordą. Czarne ślepia uważnie lustrowały przeciwniczkę, która powolnym ruchem wyciągnęła miecz, by błyskawicznie sparować nagły atak.
Bestia atakowała dziko i chaotycznie, dając Vivian czas na wprowadzenie do walki kolejnych inkantacji. Powoli przejmowała kontrolę nad pojedynkiem i przez chwilę uwierzyła, że to będzie proste.
Za łatwo szło. Lodowe demony należały do najtrudniejszych przeciwników właśnie przez żywioł, nad którym panowały. Wystarczyła chwila nieuwagi, żeby dać się zamrozić. Właśnie dlatego Vivian zamiast uderzyć, gdy przeciwnik się odkrył, odskoczyła. Z kieszeni wyciągnęła niewielką fiolkę z oliwą, którą polała Czarną Różę, po czym ją zapaliła.
– Dobry wybór, Łowczyni. – Usłyszała głos zewsząd, choć musiał należeć do demona. – Tylko na jak długo starczy ci ognia?
Zadymka skurczyła się gwałtownie i Vivian poczuła dotkliwe zimno, na które nie była przygotowana. Jednak w tym momencie zrozumiała, że walczy ze złą istotą. Uśmiechnęła się pod nosem.
– Ładnie to tak oszukiwać? – zapytała cicho. – Prawie dałam się nabrać, wichrze.
Wbiła wciąż płonący miecz w ziemię i rozłożyła ręce. Na koniuszkach palców pojawił się wzór ze złotych drobinek. Powoli owijał się wokół dłoni i przedramion kobiety, a materiał, który je ukrywał, kruszył się. Vivian skrzywiła się, czując konsekwencje czaru, ale to jej nie powstrzymało. Z każdą chwilą też zadymka była coraz bliżej Vivian, kobieta czuła drapanie zimnego wiatru w policzki i jak kostnieją jej palce.
– Zamarzniesz, Łowczyni – odezwał się demon. – Strawię ogień, który w tobie płonie.
– To on strawi ciebie – odparła spokojnie.
Przyciągnęła dłonie do siebie, by szybkim ruchem wyrzucić się na boki prosto w zadymkę. Śmiech demona urwał się tak nagle, jak się zaczął, a śnieg wokół Vivian z każdą chwilą przybierał wyraźniejszą barwę złota.
– Ostrzegałam – powiedziała, gdy zawierucha się rozproszyła.
Po demonie pozostał tylko brudny śnieg dookoła i zaczerwienione ręce Vivian, którymi nie była w stanie ruszyć. Opadła na kolana zmęczona walką, krzywiła się nieco z bólu, ale czuła też satysfakcję ze zwycięstwa. Brakowało jej tego przez ostatnie tygodnie i chyba musiała przyznać Kandzie rację – szukała kłopotów i adrenaliny. To dlatego wyszła zetrzeć się z demonem, a nie z powodu szlachetnych pobudek jak obowiązki Ligi czy ratunek mieszkańców. Jak zawsze była pieprzoną egoistką.
Nie podniosła głowy, gdy poczuła dotyk Kandy na ramieniu. Potrzebowała jeszcze chwili, żeby doprowadzić swoje myśli do porządku i przekazać mu, co ma robić. W końcu jej ręce potrzebowały natychmiastowej opieki.
Nim jednak cokolwiek powiedziała, usłyszała, jak Kanda dobywa Mugenu, a potem słowa, których się zupełnie nie spodziewała:
– Jak zawsze pchasz nos w nieswoje sprawy, kretynko.

***

Arte: Dawno nie było słowa odautorskiego. Mnie zresztą też nie, ale są szanse, że pojawię się w świątecznym.
Lavi: Raczej marne.
Laurie: Panowie, nie po to dałam wam głos.
Lavi: A tak. Otóż w tym roku czeka Was jeszcze jeden rozdział historii podstawowej, świąteczny, nad którym Laurie intensywnie myśli spod kocyka, a także sylwestrowy, który możecie pomóc nam stworzyć.
Arte: Jak? To proste. Ogłaszamy nabór pytań do Wielkiego Noworocznego Wywiadu z obsadą Anioła Lucyfera. Pełna szczerość, bez uników, najbardziej pikantne szczegóły. Wszystko to, co chcieliście wiedzieć, a nie mieliście okazji zapytać.
Lavi: Zasady są proste. Do 19 grudnia wysyłacie nam swoje pytania, tutaj, na fanpage, nawet na prywatny kontakt Laur, jeśli go posiadacie.
Arte: Ograniczenia są dwa. Niech to nie będą tylko pytania do Vivian i Kandy oraz no spojler, czyli nie pytacie o to, co zdarzy się w przyszłych rozdziałach.
Lavi: A jakbyście chcieli o coś zapytać również naszą wspaniałą autorkę, to ona też nam chętnie opowie.
Arte: Więc do dzieła!

1 thoughts on “This is not black and white Only organized confusion I’m just trying to get it right And in spite of all I should’ve done

  1. Shikyo pisze:

    Hey, oj nie lubię zimy, lód to samo zło. Oj Kanda ma racje Vivian guza szuka. Zastanawiam się kogo spotkali. Porażka nie stać mnie na więcej bo od 3 tygodni chora pełzam. Pardon, ze nie zawsze komentuje (czasem w kratkę) ale czytam wszystkie rozdziały. Milego

Dodaj komentarz