Burning these pages Our broken story Words are just strangers to me Thought we could work this out I was wrong

Czekała na niego nad brzegiem jeziora. Spokojna i jakby zupełnie obojętna na jego gniew. W sumie to się nawet spodziewał, że się słowem nie zająknie, żeby w to nie brnął. Gdyby miała taką władzę, zmusiłaby ich do tego bez wahania. Przecież od początku tego oczekiwała, a była po prostu Noah. Nie można wymagać od niej współczucia.
– Zadowolona jesteś? – warknął.
– Mogliście sami na to wpaść. Piekielne moce wymagają piekielnych rozwiązań.
– Bo wy nie potrafiliście – syknął. – Nie szukaj wymówek, spierdoliliście sprawę, a teraz my musimy sprzątać wasz syf.
– Czemu się wkurzasz? Zawsze możesz powiedzieć „nie” – odparła spokojnie.
– I patrzeć, jak rozrywają ją na strzępy?! – wrzasnął. – Czy ty w ogóle widzisz w niej człowieka?!
– Nie, jest Aniołem Lucyfera. Urodziła się, by dopełnić swojej misji. Każdy z nas ma takie brzemię.
Kanda w przypływie gniewu chwycił ją za szyję i pchnął do jeziora, wykrzywiając się niemal w zwierzęcym grymasie.
– Nie zabijesz mnie. Już jestem martwa. – Usłyszał spod wody.
Mimo to topił ją dalej. Puścił dopiero, gdy sam uznał, że to bez sensu. Nie można zabić martwego, kolejnego odstępstwa od natury nie wykona. Obserwował, jak Nia otrzepuje się z wody. Było w tym coś tak niewinnego, że niemal dał się złapać na ten czar. Zaraz jednak przypomniał sobie, z kim ma do czynienia.
– Rozdarłbym cię na strzępy, gdybym tylko mógł – warknął.
– Wiem. Zapominasz o jednym. Ludzi nie można wciąż chronić i trzymać pod kloszem. Dostaliście potężną broń, by bronić własnego świata. Do was należy reszta.
– Mówisz o innocence?
– Oczywiście, że nie. Samo innocence nie jest tak potężne. Sam widzisz, jak długo trwa ta wojna.
– Vivian nie jest bronią.
– Owszem, jest. Ludzką bronią, nieprzewidywalną i potężną. A ty jesteś jedyną osobą zdolną jej użyć.
– Ona jest człowiekiem.
Nia uśmiechnęła się smutno. Wyciągnęła rękę, jakby chciała go dotknąć, ale zrezygnowała.
– To ciężkie brzemię. Wymagają od ciebie tak wiele, ale co czuje ona? Jak jest tym przerażona?
– Nie mów tak, jakbyś ją rozumiała. Jesteś współwinna.
– Wiem dużo lepiej od ciebie, co czuje twój Anioł Lucyfera. Ale to ty możesz być przy niej jako jedyny. Doprowadzić to do końca tak, aby nie cierpiała. Od ciebie zależy jej los. Już ci to mówiłam.
– I dlatego pozwoliliście ją kochać?
– Prawdziwa miłość przezwycięży wszystko. Nawet śmierć.
– Jest jakiś inny sposób? – zapytał.
– Myślisz, że gdyby był, nie wskazano by go wam?
Obserwowała go, gdy spał. Przez cały czas marszczył groźnie brwi, pewnie nie tylko ona miała ciężką rozmowę do odbycia. A każda następna też taka będzie. Mimo to postanowiła go nie budzić, w ten sposób, skoro emocje opadły, mogła przemyśleć kolejne kroki.
Wiedziała, że tak to się musi skończyć. Nie było alternatywnej drogi, łatwiejszego rozwiązania. Czy mogła się tego spodziewać? Była gotowa na wiele scenariuszy, choć tak dosadnego nie brała pod uwagę. Czy miała inne wyjście? Wiedziała, że nie. Musiała się z tym pogodzić. Oboje musieli. Decyzje zostały podjęte na długo przed tym, jak się spotkali. Nie było sensu gdybać, marzyć o innych scenariuszach. Trzeba było doprowadzić to do końca.
To nie będzie proste. Wiele rzeczy wymagało przygotowań, wiedzy i postanowień. Chciała wygrać, nawet za taką cenę. Nie dla innych, dla siebie. Żeby to wszystko nie było na marne, żeby miało choć odrobinę sensu. Wszystko, co przeszła w życiu, powinno mieć jakieś znaczenie, bo jeśli nie, po co to było? Nie miałaby wtedy powodu, żeby godzić się na swoją rolę ofiarnego baranka.
Spoglądała na Kandę i wciąż czuła gdzieś pod skórą złość na to wszystko. Wiedziała, że to musi być on. Jej przeznaczony Niszczyciel Czasu na tyle silny, by wykonać powierzone mu zadanie. Nie wyobrażała sobie, by Allen był do tego zdolny. Nie zgodziłby się i uparcie trwałby przy swoim. Miał za dobre serce do tej roli. Dlaczego więc wyznaczono go na zastępstwo? Nie chciała tego roztrząsać. Dokonała wyboru i nie zamierzała go już zmieniać.
– Jesteś piękny – szepnęła.
– Nie przystojny?
Drgnęła nerwowo, gdy go usłyszała, ale zaraz dostrzegła obserwującą ją parę czarnych oczu. Czaiła się w nich rezygnacja.
– Po prostu piękny – odparła.
Kanda przeciągnął dłonią po ciemnych śladach na jej skórze, których był autorem. Oboje przekroczyli granicę, nie pierwszy raz zresztą, ale zawsze czuł się z tym dziwnie. Nie zamierzał jej krzywdzić, a jednak gwałtowność leżała w naturze obojga.
– Nie ma innego sposobu, prawda? – zapytał.
Pokręciła tylko głową. Nie musiała daleko szukać, żeby mieć pewność. Wystarczyło spotkanie z Niszczycielem Czasu i podstawowa wiedza przekazana w szkoleniu Cieni. Żałowała tylko jednego – od początku tańczyli, jak im zagrano. Nigdy nie byli naprawdę wolni.
– Chcesz tego? – zapytał znowu.
– Chcę to zakończyć.
– Skoro jesteś tego pewna.
Nie była, a nawet tego nie chciała, ale czy miała inny wybór? Mogła już tylko przeć naprzód, bez względu na wszystko.
– Musimy z tym skończyć – powiedziała.
– Z tym? – zapytał, marszcząc z niezrozumieniem brwi.
– Z nami. Wiem, że to i tak będzie trudne. – Splotła swoje palce z jego. – Wymagam od ciebie tak wiele, w zamian nie mogę dać tyle samo, więc chociaż nie chcę tego utrudniać jeszcze bardziej.
Kanda na początku nie odpowiedział, przyglądając się Vivian. Nie mógł powiedzieć, że go to zdziwiło, jemu też to przeszło przez myśl. Że będzie łatwiej, że nie narobią jeszcze większych szkód, ale wiedział, że tak prosto to tylko brzmi. Z drugiej strony czy mógł ją zmuszać, skoro tego nie chciała? W tej sytuacji miała prawo decydować, tyle mógł jej podarować przecież. Nic więcej nie miał.
– W porządku. Będzie, jak chcesz.
Vivian zabolała ta rezygnacja w jego głosie. Jakby nie zamierzał się w ogóle sprzeciwiać do samego końca. Nie o to jej chodziło, nie chciała, żeby był bezwolną marionetką, która ślepo wypełni każde jej życzenie. Potrzebowała go jako równego partnera. Czy żądała zbyt wiele? Nie była pewna.
Niespodziewanie Kanda przyciągnął ją do siebie i objął mocno ramionami. Jakby za chwilę miała mu zniknąć.
– Yuu?
– Pozwól mi – szepnął. – Tylko chwilę, a potem nie dotknę cię ani razu, jeśli takie jest twoje życzenie.
– Nie o to…
– Wiem. – Nie pozwolił jej dokończyć. – Ale masz prawo żądać i być samolubna, skoro pragną właśnie tego. Nie zapewnię ci wolności. To muszę być ja, Kiełek tego nie zrobi. Należę więc do ciebie. Chcę, żebyś niczego nie żałowała. Ale jeszcze przez chwilę wypełnij mój egoizm.
Wtuliła się w niego i przymknęła oczy. Jeszcze na moment zapomniała o przeznaczeniu i wojnie, którą postanowiła wygrać. Syciła się ciepłem drugiego ciała, ukochanymi ramionami, które uchronią ją przed rozpadem i samotnością. Nic się nie liczyło, przeszłość, błędy, oczekiwania. Byli tylko oni.
Vivian dała sobie jeszcze trzy dni na analizę dokumentów dostarczonych przez kronikarzy. Dopytała też o kilka szczegółów, które mogły okazać się dość istotne. Nie zwracała przy tym większej uwagi na Kandę, który spędzał ten czas niemal w całości na zewnątrz, trenując. Musiał się czymś zająć, żeby go nie kusiło. Poza tym to od niego tak wiele zależało, musiał być przygotowany. Nie dopuści do niej Noah, nie tkną jej. Najchętniej ukryłby ją przed całym światem, ale nawet nie zaczynał przy niej tego tematu. Wiedział, że na to nie pójdzie. Zamierzała uczestniczyć w bitwie do samego końca, poprowadzić egzorcystów, choć żadne z nich nigdy nie dowodziło. A potrzebowali taktyki.
Noah byli potężni, a na pewno wezmą też akumy do pomocy. Egzorcystów zaś było niewielu, jeszcze mniej osiągnęło pełnię mocy. Czy mieli realne szanse na zwycięstwo? O kosztach nawet Kanda nie próbował myśleć. Na tę ostatnią bitwę musieli rzucić wszystko, co mieli. Na jak wiele starczy im sił? Pewnie Vivian też o tym myślała. Czy Liga Cieni i tego ją nauczyła? Nie zapytał. Jak o wiele rzeczy z czasów, gdy mieszkała w Berlinie. Chyba nie chciał wiedzieć, a może po prostu się bał. Czasami nawet z niego wychodził tchórz.
Właśnie dlatego trenował. Nie miał nadziei, że ochroni wszystkich, ale chociaż ją. I może uda się mu zabić kilku Noah. Wiedział, że Tyki Mikk czyha na Vivian. Przyjdzie po nią, gdy tylko wyczuje okazję. Nie dopuści do tego, zabije gnoja, rozerwie na strzępy, by nie miał nawet czelności próbować zbliżyć się do niej.
Siedziała na balustradzie wpatrzona w horyzont i zupełnie nieobecna. Zwykle widywał ją nad papierami, więc trochę się zdziwił, ale nawet ona potrzebowała chwili odpoczynku. Pewnie w innych warunkach podszedłby do niej i wybudził z tego stanu, ale teraz nie miał śmiałości, żeby to zrobić.
– Dawniej byś mi dowalił – stwierdziła, nie patrząc na niego.
– Nie jest jak dawniej – odparł.
– My też nie jesteśmy jak dawniej – dodała. – Zmieniliśmy się, ale to nie znaczy, że masz obchodzić się ze mną jak z jajkiem. Nie rozlecę się tylko dlatego, że rzucisz jakimś komentarzem pod moim adresem. Nie musisz tak ode mnie uciekać.
– Nie uciekam. Ty masz swoją rolę do odegrania, ja swoją. Tak już jest.
– Myślisz, że wygramy? – zapytała. – Noah to niebezpieczni przeciwnicy. Do tej pory ledwo udawało nam się zabić ich pojedynczo.
– Chcesz iść po każdego z nich?
– To nie miałoby sensu. Geny zabitych Noah mogą się obudzić w kimś innym, gdy my będziemy szukać pozostałych. To byłaby niekończąca się robota.
– Więc jak chcesz to rozegrać i wszystkich przy okazji nie zabić?
Vivian westchnęła. Na wiele pytań nadal nie znalazła odpowiedzi. Tak wiele zależało od decyzji, które podejmie w najbliższych dniach. Nie była na to przygotowana. Anioł Lucyfera, królowa na szachownicy, baranek ofiarny, a jednak to do niej należało dowodzenie. Nienawidziła tej odpowiedzialności.
– Anioł Lucyfera może dokonać małego cudu – powiedziała. – Ale to mnie pozbawi możliwości walki. Nie wiem, czy to będzie dla nas korzystne. Będę bezbronna.
– Ochronię cię.
Uśmiechnęła się gorzko pod nosem.
– Ty?
– Do samego końca. Jeśli zginiesz wcześniej, to wszystko będzie bez sensu. Nie zginiesz z ręki Noah.
– Pocieszająca perspektywa – mruknęła.
– Tch.
Oparł się o balustradę i spojrzał na dolinę.
– Na czym polega ten twój cud? – zapytał.
– Wezwanie na służbę. Choć jeśli zarzucą nas akumami, to może na niewiele się zdać. Do tego nie wiem, na jakim poziomie są pozostali egzorcyści. Niektórych nawet nie znam.
– Generałowie powinni wiedzieć.
– Więc zwrócimy się do nich o pomoc. Zrobię wszystko, by wygrać tę bitwę. Chwycę się wszelkich sposobów, ale sama nie dam rady.
– Nie jesteś z tym sama.
– Myślisz, że Zakon za nami pójdzie?
– Egzorcyści tak, reszta nie ma znaczenia.
– Prowadzę ich na śmierć.
– Zginiemy i tak, jeśli nie podejmiemy walki. Pamiętaj o tym. Egzorcyści nie są zbawicielami, lecz niszczycielami.
– Nikt nie obiecywał, że przetrwamy. – Uśmiechnęła się lekko. – Naszym przeznaczeniem i tak jest śmierć.
– Więc walczymy o zwycięstwo.
Kiwnęła głową, rozpogadzając się. Zeskoczyła z balustrady i wykonała ruch, jakby chciała go pocałować, ale w porę się opamiętała. Mogła go kochać tylko na odległość. Tak było bezpieczniej, łatwiej w perspektywie bitwy. Pocałunki były już tylko pięknym wspomnieniem, tak jak cała reszta.
– Więcej się stąd nie dowiemy, więc możemy ruszać w drogę powrotną – powiedziała. – Zbyt długo nas nie było.
– Chcesz wyruszyć dzisiaj?
– Tak. O ile to możliwe.
– Zdanie kronikarzy obchodzą mnie najmniej.
Vivian zaczęła znosić na balkon swoje notatki i dokumenty zebrane przez kronikarzy. Początkowo Kanda nie wiedział, o co jej chodzi, ale utworzony stos papierów jasno powiedział, jaki jest zamiar kobiety. Nie zamierzał jej szczególnie powstrzymywać, choć sam miał ochotę zrobić o wiele więcej.
– Co wy wyprawiacie?! – wrzasnął jeden z kronikarzy, który przyniósł kolejny dzbanek herbaty, na widok ogniska na balkonie.
– To nasza historia. Możemy zrobić z nią, co chcemy – odparła spokojnie Vivian.
– To bezcenne dokumenty. Kopie nie istnieją.
– I dobrze. Przekleństwo Anioła Lucyfera i Niszczyciela Czasu przepadnie. Ciesz się, że Zapomniana Biblioteka nie spłonie wraz z nim.
– Barbarzyństwo! Wiecie, co wyprawiacie?! Świętokradztwo!
– Co tu się dzieje? O co te krzyki?
Do biblioteki wpadło kilku kronikarzy zwabionych awanturą. Rozstąpili się przed starcem, który wprowadzał egzorcystów pierwszego dnia. Krytycznie spojrzał na ognisko.
– Palą dokumenty – zawył zbulwersowany kronikarz. – Kopie nie istnieją. Jak mamy troszczyć się o historię przy takich jak oni?
– Zamierzasz nas powstrzymać? – zapytała Vivian. – Może powinniśmy spalić wszystko?
– Spalenie dokumentów nie zmieni historii. To już się wydarzyło, są ludzie, którzy nadal będą pamiętać. Po to powstali kronikarze. By pamiętać, gdy inni zapomną. Ten akt nie zmieni rzeczywistości.
Kanda sięgnął po Mugen, wzbudzając w kronikarzach prawdziwy niepokój.
– Wystarczy pozbyć się również was – warknął.
– Ale mamy dość przelewanej krwi – odezwała się Vivian wpatrzona w płomienie. – Przelejemy jej jeszcze sporo, nim ta historia się zakończy. Naszej i ich. Jeśli przetrwa, wysłuchajcie zapisu Kronikarza Juniora, gdy tu wróci. Może zrozumiecie, że nie jesteśmy tylko tuszem w waszych niedorzecznych księgach.
– Jesteś bardziej podobna do Czternastej, niż chcesz to przyznać – odparł starzec. – Lecz tobie może się udać. Nie obawiam się jednak twojego gniewu.
– Dziś odejdziemy.
– Nie zatrzymamy was. Zrobicie to, co postanowicie. A to tylko papier i tusz. Nie one są sercem Zapomnianej Biblioteki.
Vivian wzruszyła ramionami. Przejmowanie się kronikarzami było ostatnie na jej liście priorytetów. Ich wściekłość również. Mogli sobie pomstować, ale nie zamierzała zostawiać im nic materialnego na temat Anioła Lucyfera i Niszczyciela Czasu. Do obserwacji ostatniego aktu wysłali swoich ludzi. To powinno wystarczyć.
Opuścili dolinę pod osłoną nocy. Znów dookoła był tylko piasek, ale nie przerażało ich to. Najwyższa pora wracać do domu, by wszystko zakończyć.
– Yuu, jest jeszcze jedno miejsce, które chcę odwiedzić, nim wydamy bitwę Milenijnemu.
– Będę ci towarzyszył, gdziekolwiek chcesz iść.

Dodaj komentarz