Kitto futari dokoka nite iru Boku dakara wakaru n da itami ga Kurushimi mo kanashimi mo chikara ni naru

Deszcz padał już drugi dzień. Drobne kropelki wody uderzały o ziemię, pozostawiając mokre plamy i nieprzyjemne uczucie chłodu. Większość ludzi starało się nie wychodzić niepotrzebnie z domów, ulice były puste i jakby martwe. Gdy nastał wieczór, robiło to wrażenie wręcz upiornego i niegościnnego miejsca, które należało omijać dla własnego dobra.
Coś przemknęło po dachu jednego z budynków. Po chwili pojawiła się druga postać, najwyraźniej ścigała pierwszy cień. Deszcz tłumił odgłos kroków, a ciemności dookoła sprawiały, że widoczne były jedynie sylwetki i ich ruch niż całe postacie. Ktoś mógłby wziąć je za jedynie przewidzenia, zwykły omam powstały przez grę światła i deszczu. Chwilę później dałby sobie spokój z obserwacją zjawiska, więc nie widziałby pogoni po dachach, która skończyła się na starym budynku opuszczonej fabryki i nie usłyszałby brzęku tłuczonego szkła.
Vivian uskoczyła przed atakiem demona za jakieś stare pudła. Ten moment wystarczył, by straciła przeciwnika z oczy i mógł uciec. Gdy się podniosła, nie było po nim śladu. Przeklęła szpetnie. Goniła go od kilku godzin po całym mieście, a to tylko przez jakiegoś dzieciaka, który próbował ją okraść. Demon zauważył jej obecność i rzucił się do ucieczki, a w tym był naprawdę dobry. W tej sytuacji pierwszy atak musiał być najskuteczniejszy i wszystko rozstrzygać. Wtedy misja była łatwa i przyjemna. Jeśli nie, należało się przygotować na kilka bądź kilkanaście godzin pogoni za ruchliwą bestią.
Postanowiła nie gonić od razu za demonem. On również był zmęczony całą tą zabawą w berka, więc gdy tylko poczuje się bezpiecznie, zostanie tam na dłużej. Budynek był skonstruowany w taki sposób, że można było schować się w wielu miejscach. Istny labirynt. Idealne środowisko do zabawy w kotka i myszkę dla takiego demona. Zapewne już się czuł tu jak u siebie i zupełnie zlekceważył możliwości Vivian. To nawet lepiej, przynajmniej satysfakcja będzie większa, kiedy już go zniszczy.
Dopiero po chwili stwierdziła, że to jednak nie był najlepszy pomysł. Rozgrzane mięśnie zbyt szybko zaczęły się ochładzać, adrenalina powoli opuszczała jej ciało, przez co poczuła się zmęczona i obolała. Najchętniej odpuściłaby i odpoczęła, ale na to nie mogła sobie pozwolić. To polowanie i tak zbyt długo się przeciągało, żeby mogła pozwolić sobie na dodatkową zwłokę.
Ruszyła w ślad za demonem, dzierżąc jedynie sai z innocence. Poruszała się bezszelestnie i ostrożnie wyczulona na każdy najmniejszy ruch świadczący o przeciwniku. Nie zamierzała dać się zaskoczyć, zresztą tego typu demony zwykle koncentrują się na polowaniu na słabsze ofiary i ucieczce przed potencjalnym zagrożeniem. Były marne szanse, żeby ją zaskoczył i zranił. Wiedział już, że jeśli nie ucieknie, nie ma z nią szans.
Bardziej wyczuła, niż usłyszała atak za plecami. Uskoczyła i odwróciła się w kontrataku. Przeciwnik nie miał szans na obronę, wylądował na ścianie z ostrzem przyłożonym do gardła i unieruchomioną ręką uzbrojoną w jakiś metalowy drąg. Z zaskoczeniem przyjęła, że to nie demon, lecz chłopak o przydługiej, jasnobrązowej czuprynie opadającej mu na twarz i zielonych, teraz rozszerzonych w szoku, oczach. Miał na sobie znoszone ubranie, więc zakładała, że to zwykły ulicznik.
– Nie powinieneś atakować kogoś, kto jest lepiej od ciebie uzbrojony – powiedziała cicho. – Może być lepszy w te klocki.
– Wtedy jest zabawniej – odparł, szczerząc zęby.
Najwyraźniej szok był tylko chwilowy i teraz zamierzał nadrabiać miną. Vivian uśmiechnęła się w cieniu kaptura i pochyliła nad jego uchem.
– Są lepsze zabawy niż dostawanie batów – szepnęła. – Czy może kręci cię obrywanie? – zakpiła.
Nie spodziewała się, że chłopak zaatakuje, wyrywając uzbrojoną rękę z pieczęci. To było imponujące. Ledwo uniknęła ciosu, odskoczyła, ale po chwili już kontratakowała. Wtedy też zrozumiała, skąd zna ten charakterystyczny zapach, który czuła od kilku chwil.
– Śmierdzisz demonem – stwierdziła.
– Jestem demonem – odparł.
Tylko przez moment była skłonna mu uwierzyć. Widziała, jak walczy. Był niezły, ale to nadal był ludzki poziom, przy którym nie musiała się zbytnio wysilać.
Podcięła go brutalnie i przyszpiliła do podłogi z pomocą silniejszej inkantacji wiążącej. Szarpnął się, lecz nic nie mógł zdziałać. Vivian kucnęła przy nim i ściągnęła kaptur. Nadal miała zadanie do wykonania, ale na razie bardziej interesowała ją natura chłopaka.
– Nie jesteś demonem – orzekła spokojnie. – Nie w pełni, więc czym? Lepiej, żebyś mi sam powiedział.
– Półdemonem – wyrzucił z siebie pogardliwie.
Vivian szepnęła coś pod nosem. Wtedy nad piersią chłopaka na moment rozbłysło srebrne światło.
– Pieczęć blokuje demona – stwierdziła. – W odpowiednich warunkach mógłby ją zerwać, choć to mało prawdopodobne.
– Taka jesteś tego ciekawa? – warknął.
– Bardziej tego jak się nabawiłeś tej przypadłości. Wtedy będę mogła coś z tym zrobić.
– Nie można go wyrwać ze mnie. Za głęboko siedzi – odparł z gniewnym spojrzeniem.
– Stąd pieczęć – domyśliła się. – Choć to nie rozwiązuje w pełni problemu.
Po ostatnich badaniach opętań była w stanie przyjrzeć się temu bliżej. Czasami chodziło raczej o wprawę i wiedzę niż o samo połączenie z demonem, choć sama pieczęć była świetnie wykonana. Niemal nie miała słabych punktów, jedynie od zewnątrz było ją łatwiej zerwać bądź poluźnić.
– I na co się gapisz? – warknął. – Półdemona nie widziałaś?
– Widziałam. Nie chcesz pomocy? – zapytała.
– Mnie nie można pomóc – odparł już spokojniej, ale ze zrezygnowaniem.
Zrozumiała. Sam miał siebie za potwora, istniał z dnia na dzień we własnej beznadziei i miał już tego dość. Przestał wierzyć, że jest możliwość zmiany na lepsze. A może nikt nie chciał podać mu pomocnej ręki? To by tłumaczyło to agresywne zachowanie i szukanie w jej spojrzeniu pogardy i drwiny.
– A gdyby można było? – zapytała.
– Nie chrzań.
– Mogę zrozumieć, dlaczego jesteś podejrzliwy – uśmiechnęła się. – Masz jakieś imię, potworku?
– Andrew Wolf – przedstawił się niechętnie.
– Vivian Walker – odparła. – Mam do załatwienia pewną, niecierpiącą zwłoki sprawę, więc poczekaj tu na mnie. Wtedy zajmiemy się twoim problemem.
Tylko prychnął. Egzorcystka postanowiła się zabezpieczyć i zamieniła inkantacje tak, żeby Andrew mógł usiąść. Nie chciała zostawiać go rozłożonego na plecach ani też pozwolić, aby poszedł za nią i przeszkodził w polowaniu. Mógł chcieć ponownie ją zaatakować, a nie miała ochoty na walkę z dwoma przeciwnikami, z których jeden jest specjalistą od ucieczek. To byłby spory problem, a na co jej to?
Gdy tylko upewniła się, że bariera jest odpowiednia, ruszyła na dalsze polowanie. Już wcześniej zorientowała się, że demon nadal jest wyczuwalny, choć na chwilę ślad przykrył jej zapach Andrew. Początkowo można było się nie zorientować, bo kto by przypuszczał, że natknie się na coś jeszcze? Zwykle każda z bestii trzymała swoje terytorium tylko dla siebie. Możliwe, że nawet demon nie wiedział o istnieniu chłopaka. Tym lepiej dla niego, bo bestia mogłaby go zabić jako rywala. W tym przypadku byłoby to nawet bardziej niż możliwe.
Przeszukanie całego piętra było dość czasochłonne. Vivian jednak przy okazji postanowiła przygotować odpowiednią pułapkę. Demon się nawet tego nie spodziewał. Koniec już tych śmiesznych ucieczek i tracenia jej czasu. Nie była w nastroju do zabawy w berka.
Wyczuła go pierwsza. Ukrył się w niewielkim pomieszczeniu, które kiedyś pewnie było jakimś składzikiem. Teoretycznie sam się zamknął w pułapce, ale Vivian wiedziała, że zrobił to specjalnie, aby poczuła się pewnie. Wtedy wykorzystałby najmniejszą lukę i uciekłby. Drugi raz nie da się na to nabrać.
Podeszła do drzwi i nieznacznym ruchem założyła barierę, która miała się aktywować, gdy wejdzie do środka. W ten sposób odetnie mu wszelką drogę ucieczki.
– Koniec zabawy – orzekła, stawiając kolejny krok.
Demon chował się w najciemniejszym kącie, skąd obserwował każdy jej ruch. Widziała swoje odbicie w jego oczach. Podeszła jeszcze bliżej i wtedy zaatakował. Vivian zasłoniła się barierą o zielonym blasku, ruchem ręki utworzyła krąg tuż pod bestią i aktywowała go, cofając się szybko. Kilka chwil później było po sprawie, a ona mogła odetchnąć. Już kilka godzin temu złożyłaby meldunek o wykonaniu zadania, gdyby nie ten złodziejaszek.
Wróciła do miejsca, gdzie zostawiła Andrew. Z zaskoczeniem przyjęła, że chłopaka już tu nie ma. Uciekł, nie pozostawiając po sobie śladu.
– Problematyczny dzieciak – prychnęła.
Prawdopodobnie nie uwierzył, że może mu pomóc. Zbyt długo żył w ten sposób, nikomu nie ufał, wszystko odrzucał. Odrobinę ją to zirytowało, ale rozumiała. Znała te uczucia zbyt dobrze, żeby wściekać się o ucieczkę. Sama pewnie by tak postąpiła jeszcze kilka lat temu. Czemu miałby uwierzyć, że chce mu pomóc? Przecież wszyscy nim pogardzają. Nie miał szansy zakosztować innego życia. Nie chciał nawet próbować.
Nie była w stanie go wyczuć. Zbyt dobrze się ukrył w obawie, że zacznie go ścigać. Półdemon na wolności był pewnym problemem, ale niezbyt palącym. Na razie powinna zająć się raportem, coś zjeść i ustalić jakiś plan działania. Błąkanie się po mieście w poszukiwaniu problematycznego dzieciaka nie miało większego sensu.
Wróciła do gospody, w której wynajęła pokój, nie troszcząc się przy tym o zachowanie dyskrecji. Nic to, że właściciel nie miał pojęcia o jej wyjściu i teraz patrzył zdziwiony, jak zrzuca przemoknięty kaptur z głowy.
– Panienka wychodziła w taką pogodę? – zapytał.
Główna sala była dość pusta, przy stołach siedziało jedynie kilku stałych bywalców, choć teraz raczej przysypiali nad tanim piwem. W takie deszczowe dni interes albo nie kręcił się w ogóle albo brakowało rąk do pracy.
– Miałam coś do załatwienia – odparła.
– Przeziębi się panienka.
– Ciepła kąpiel załatwi sprawę.
– Zaraz nagrzeję wody.
Vivian kiwnęła głową i poszła na górę. Dopiero teraz poczuła zmęczenie ostatnimi dniami podróży i zadań. W końcu była w terenie już drugi tydzień bez wracania do Berlina, a to jednak wymagało od niej dużo więcej uwagi i skupienia. Mimo to pierwsze, co zrobiła, to sprawdziła pieczęcie ochronne, które umieściła tu przy meldowaniu się. Ze świadomością, że w mieście jest półdemon, musiała uważać podwójnie. Trudno było przewidzieć, co zrobi z wiedzą, którą mu przekazała. Z tego też powodu postanowiła wzmocnić bariery o wrażliwsze inkantacje, które zareagowałyby nawet na demona za pieczęcią. Ot tak dla własnego komfortu.
Gorąca kąpiel zmyła z niej zmęczenie i pozwoliła się odprężyć mimo sytuacji. Przez zaśnięciem spisała jeszcze raport z zadania, ale pozwoliła sobie na zwłokę zgłoszenia zakończenia misji. Musiała jeszcze pomyśleć o tym, co zrobić z półdemonem, a śpiąca nie była tak produktywna, jakby chciała. Właśnie dlatego zostawiła to na ranek.
Obudziło ją pęknięcie na jednej z pieczęci. Automatycznie sięgnęła po katanę i podniosła się z posłania, obracając do okna. Nie zdążyła jednak pochwycić intruza, którego dostrzegła na dachu budynku po przeciwnej stronie ulicy. Przez chwilę przypatrywali się sobie w napięciu, po czym Vivian gestem zaprosiła go na śniadanie na dole gospody. Odmówił ruchem ręki, na co wzruszyła ramionami i straciła nim zainteresowanie na rzecz ogarnięcia własnego wyglądu. Znajdzie go, gdy nadejdzie na to czas. Nic straconego.
Kilkanaście minut później zeszła do głównej sali, w której siedziało może dwóch gości i prawdopodobnie okoliczny pijak pochrapujący nad pustym kuflem. Najwyraźniej gospodarz nie miał serca go wyrzucać, póki nikomu nie szkodził i nie przeszkadzał. Uśmiechnęła się pod nosem na taki wniosek i usiadła w kącie tak, aby obserwować całą salę bez potrzeby rozglądania się na boki.
– Dobrze panienka spała? – zapytał gospodarz, układając przed nią naczynia.
– Tak, dziękuję.
– W końcu przestało padać. Trochę słońca przyda się temu zapomnianemu przez Boga miastu.
– Też się z tego powodu cieszę.
– Rusza panienka w dalszą drogę?
– Prawdopodobnie zostanę jeszcze dzień lub dwa.
– Rozumiem. Smacznego.
– Dziękuję – uśmiechnęła się.
Miała wrażenie, że gospodarz chciał jeszcze coś powiedzieć, ale postanowił przemilczeć sprawę. Vivian też nie pytała, skupiając się na posiłku i przygotowaniu argumentacji w sprawie półdemona. Nie był zbyt niebezpieczny, przynajmniej na ten moment. Wiedziała, że dana szansa może zrobić z niego cennego sojusznika nawet, jeśli pierwotny plan nie zadziała. Sama próba dostania się do jej pokoju oznaczała, że jest zainteresowany tym, co mu powiedziała. Inaczej już dawno by się ukrył, żeby przeczekać jej pobyt. Każdy pragnie lepszego losu dla siebie.
Czy tego chciała czy nie, sytuację chłopaka widziała w podobnym świetle jak własną sprzed kilku lat. Gdzie by nie poszła, była odmieńcem, potworem, wyrzutkiem. Nigdzie nie było dla niej miejsca. Potrafiła więc to zrozumieć. Ten ból, samotność i gniew na wszystko dookoła. Emocje nie miały dobrego ujścia, więc odbijały się na każdym aspekcie życia, a najbardziej na nim samym. Nienawiść do siebie musiała dławić mu gardło. Jeszcze walczył, ale któregoś dnia może nie mieć już na to sił.
Skorzystała z telefonu w gospodzie, obserwując wszystko dookoła. Nie chciała, aby ktoś niepowołany usłyszał tę rozmowę, to było niepotrzebne. Nikt postronny nie musi wiedzieć o demonach i pracy Ligi Cieni, tak jest lepiej.
– Jest jeszcze jedna sprawa, którą chciałabym się tutaj zająć – dodała, gdy jej raport został już przyjęty.
– Mów, Vivian.
– Przy okazji zadania spotkałam chłopaka opętanego przez innego demona. W chwili obecnej bestię blokuje pieczęć, dość dobrze zresztą zrobiona.
– Chciałabyś pozbyć się tego demona? – zapytała Mira.
– W ramach możliwości.
– Widzisz w nim siebie i chcesz go uratować.
– Wiem, to do mnie nie pasuje.
– Wręcz przeciwnie, Vivian. To jest twoja prawdziwa natura. Nie potrafisz pogodzić się z tym, co spotyka niewinnych i bezbronnych. To sprawiło, że stałaś się częścią Ligi.
– Nie ma więc przeciwwskazań, żebym została tu jeszcze jakiś czas?
– Nie, nie ma. Rada prosiła, aby przekazać ci wiadomość. Podaj rękę i adres, jak niegdyś ty otrzymałaś te dary. Rozumiesz, o czym mówię?
Vivian uśmiechnęła się. Sama mogła tylko gdybać, nie miała pewności, czy potrafi oceniać w ten sposób innych, ale najwyraźniej nie musiała.
– Owszem, dziękuję. Przekażę mu, choć nie wiem, co zadecyduje.
– Jeśli tego zechce, przybędzie wraz z tobą. Daj mu wybór.
– Oczywiście. Czy jest jeszcze coś, o czym powinnam wiedzieć?
– Nie, to wszystko. Rada nie ma na razie dla ciebie nowego zadania. Zajmij się tym, co obecnie zajmuje twoje myśli i uważaj na siebie.
– Do zobaczenia w domu, Miro.
Była tym odrobinę zaskoczona, choć rozwój tej rozmowy potwierdzał wielkość Rady Starszych. Zwierciadło musiało pokazać im Andrew, a oni zobaczyli w nim potencjał godny Cienia. Ona zaś miała mu zanieść tę wiadomość i pozwolić wybrać.
Pamiętała tamten dzień, gdy wysłannik Ligi Cieni przyszedł do niej. Czy raczej czekał na nią zaciekawioną tym dziwnym mężczyzną. Nadal nie wiedziała, kim był w rzeczywistości, nie spotkała go ponownie. Wtedy wydawał się dziwnie znajomy i bliski, choć to mógł być sposób, aby przekonać ją do Ligi. Nie zdecydowała od razu, nie potrafiła porzucić więzów, które stworzyła w Czarnym Zakonie. Pierwszy raz jej się to zdarzyło, choć przecież nie były aż tak silne. Po prostu byli jej potrzebni obok i ten Cień to zrozumiał. Dał jej wybór, możliwość, do niczego nie zmuszał. Ta szansa uratowała jej później życie i teraz to ona mogła kogoś ocalić. Dać możliwość zamiany słabości w siłę.
Czarną Różę postanowiła zostawić w pokoju razem z dodatkowymi sai. Nie zamierzała walczyć z Andrew nawet, jeśli chłopak spróbuje ją zaatakować, choć wątpliwe, żeby mógł jej zrobić poważną krzywdę. W przeciwieństwie do niego została przeszkolona do walki z dużo groźniejszymi przeciwnikami niż on, a teraz znała jego potencjał. Była przygotowana na ewentualne starcie, choć chciałaby go uniknąć w miarę możliwości. Nie była przecież jego wrogiem, choć on mógł na to patrzeć inaczej. Z jego perspektywy każdy próbował tylko uprzykrzyć mu życie i dokopać, więc nie tak łatwo jej zaufa.
Znalazła go niedaleko tej opuszczonej fabryki, w której spotkali się w nocy. Dzięki niewielkiemu śladowi, który umieściła na nim z pomocą uszkodzonej przez niego bariery, nie musiała błąkać się po całym mieście w poszukiwaniach. Będzie musiał jej to wybaczyć, ale zabawa w chowanego nie należała do jej ulubionych.
Ostrożnie weszła do zrujnowanego budynku, obserwując otoczenie. Podejrzewała, że już się zorientował, że ma gościa i pewnie nie był z tego zadowolony. Początek tej rozmowy nie będzie zbyt prosty.
Jedno z pomieszczeń wyglądało na legowisko. Dwa cienkie koce stanowiły łóżko, podarty płaszcz leżał obok, ale było tu dość czysto. Nie znalazła jednak śladu po jakichkolwiek zapasach. Znała tę sytuację zbyt dobrze, choć od dawna nie miała z tym problemu. Przez myśl przeszło jej, że Andrew pewnie nie jadł od kilku dni. Mimo to potrafił rozbić jej barierę i dotrzymać kroku w walce. Godne podziwu.
– Nie przypominam sobie, żebym cię zapraszał – usłyszała za plecami.
– Czym więc było pukanie w moje okno z samego rana? – odwróciła się do niego z uśmiechem.
– Zabezpieczyłaś je czymś, jakbyś się mnie spodziewała.
Obserwował ją zmrużonymi oczami, w dłoni trzymał kawałek metalu w charakterze broni. Chyba chciał wyglądać groźnie, lecz Vivian nie poczuła strachu.
– Standardowa procedura Ligi Cieni, do której należę – odparła. – Myślisz, że łatwo się wyspać, kiedy możesz zostać czyimś celem?
– Czego tu szukasz? – zapytał wprost.
– Prosiłam wczoraj, abyś poczekał. Gdy wróciłam, już cię nie było, a nie skończyliśmy rozmawiać.
– Skończyliśmy – odpowiedział.
– Więc po co byłeś u mnie rano?
To go zaskoczyło. Widziała to w jego spojrzeniu, choć chwilę później był już tam tylko gniew. Vivian westchnęła na tę zmianę.
– Oboje wiemy, dlaczego – odpowiedziała za niego. – Nie przyznasz się do tego głośno, ale chcesz pomocy. Zbyt długo tak żyłeś, pragniesz zmian, chociaż wciąż obawiasz się zdrady z mojej strony. Dlatego ślesz sprzeczne sygnały.
– A ty tak dobrze mnie rozumiesz? – uśmiechnął się wrednie.
– Lepiej niż sądzisz, potworku. Przyszłam, bo mam dwie propozycje. Nie chcesz posłuchać?
– Nie, nie interesuje mnie twoja oferta.
Zaatakował. Vivian uniknęła ciosu, lecz nie skontrowała. Nie zamierzała z nim walczyć i dawała mu to do zrozumienia. To nie miało dla niej większego sensu, choć równie dobrze mogła go unieruchomić i zmusić do wysłuchania. To byłoby proste, choć kłóciłoby się z postanowieniami Rady. Właśnie dlatego nie robiła nic oprócz unikania kolejnych wściekłych ciosów.
– Możemy tak długo trwonić czas – odezwała się kilka minut później. – I do niczego nie dojdziemy.
Podstawiła mu nogę, a gdy się zachwiał, pchnęła na ścianę, o którą uderzył rękami, próbując się odepchnąć. Przy okazji zabrała mu broń i przyłożyła do jego karku.
– To nudne – dodała. – Tracisz tylko energię, choć dobrze wiesz, że dawno mogłam cię zabić. Nie jesteś głupi.
– Więc czemu tego nie zrobisz? – warknął.
– Bo wolę ci pomóc.
Odsunęła się od niego i odrzuciła rurę gdzieś na bok. Nie była im już potrzebna. Andrew odwrócił się, obrzucając kobietę wściekłym, nieufnym spojrzeniem.
– Pewnie nigdy nie słyszałeś o Klanie Noah. To rodzina o demonicznym pochodzeniu i dość specyficznych zdolnościach. Ich krew płynie również w moich żyłach – zaczęła.
– Też jesteś półdemonem? – zmrużył podejrzliwie oczy.
– Coś w tym stylu. Z Klanem Noah walczą osoby obdarzone boską mocą. Jest taka legenda, że pojawi się ktoś, kto będzie władał zdolnościami obu stron konfliktu. I oto jestem – uśmiechnęła się nieco gorzko. – Nie było dla mnie nigdzie miejsca, wszędzie byłam wyrzutkiem, narzędziem dla jednych i drugich. Wzgardzona przez cały świat, który nie znosi inności. Do momentu aż stanęli na mojej drodze ludzie, dla których byłam też człowiekiem. Pomogli mi przekuć słabości w siłę, choć to nie było proste.
– Chcesz mnie wziąć na współczucie? – zapytał.
– Bynajmniej. Po prostu potrafię zrozumieć, co znaczy zostać skreślonym przez wszystkich dookoła.
Prychnął rozbawiony i przeszedł przez pomieszczenie. Dopiero po chwili ponownie na nią spojrzał.
– W przeciwieństwie do ciebie nie mam, dla kogo czegokolwiek sobie uświadamiać. Powinnaś dać mi po prostu zdechnąć.
W jego postawie pojawiło się zrezygnowanie. Był tym zmęczony i nie chciał wierzyć w lepszy los. To było za dużo, bo rozczarowanie mogło być gwoździem do trumny.
– Wolę dać ci szansę. To nie będzie łatwe, może wymagać od ciebie wiele wyrzeczeń i siły, ale zawsze lepsze to niż taka marna egzystencja w tej norze.
– Chcesz dać mi nadzieję, że wyrwiesz ze mnie demona?
– Jest taka możliwość. Druga zakłada, że go oswoisz i wykorzystasz.
– Do czego?
– Do walki. Liga Cieni zbiera takich ludzi jak my. To nie jest prosta droga, ale pozwala żyć. Staje się miejscem, które możemy nazwać domem.
– Obiecujesz złote góry.
– Nie, daję ci możliwość sterowania własnym życiem. To dużo dla kogoś takiego jak ty czy ja.
Andrew westchnął. Nie bardzo wiedział, czy powinien zaryzykować. Zdążył się już pogodzić, że tak to będzie wyglądać do końca, nie miał jakiś specjalnych planów na resztę życia, ale nadzieja mogła kosztować zbyt dużo.
– Skąd masz pewność, że jedna z tych opcji wypali? – zapytał.
– Spędziłam ostatnio trochę czasu na badaniach nad opętaniami. Nie mówię, że wiem wszystko na ten temat, ale w chwili obecnej mogę ci pomóc, jeśli jest na to taka szansa.
– Czemu się tym interesowałaś?
– Mój młodszy brat jest opętany. Szukam sposobu, by mu pomóc – odpowiedziała.
– Czyli chcesz mnie wykorzystać do swoich celów – uśmiechnął się cynicznie.
Zaśmiała się i pokiwała głową. To też przeszło jej przez myśl.
– Spójrz na to tak, że możesz wykorzystać moje egoistyczne pobudki, aby poprawić własne życie. Oboje możemy na tym skorzystać.
– Jesteś cwana – przyznał.
– Czasami trzeba. Zaryzykujesz próbę czy będziesz nadal użalał się nad swoim losem? Nie mówię, że się uda, ale chyba nic cię to nie kosztuje.
Wyciągnęła do niego rękę, ale jej nie przyjął. Zadał kolejne pytanie:
– Dlaczego pozwoliłaś sobie pomóc?
– Można to nazwać taką klątwą, którą sama na siebie nałożyłam. Są ludzie, na których mi zależy i chcę ich chronić.
– Nie ma nikogo, o kim mógłbym tak pomyśleć – odparł.
– Teraz. Skąd wiesz, że się nie pojawią?
– Więc co chcesz zrobić?
– Na razie opuścimy to miejsce. Nie jest najlepsze do takiej pracy. Wrócimy do mojej gospody i tam popracujemy nad kolejnymi punktami twojego problemu.
– Gospodarz mnie tak nie wpuści.
– Nawet nie zauważy, że ze mną przyszedłeś. Chodź.
Do gospody wprowadziła go tylnym wejściem. Przemknęli niezauważenie przez budynek, przy drzwiach pokoju Vivian wykonała gest ściągający demoniczne pieczęcie, aby Andrew mógł bez obaw wejść do środka.
– Głodny? – zapytała.
– Chcesz mnie do siebie przekonać jedzeniem? – odparł, rozglądając się po pomieszczeniu.
– Nie, potem nie będzie okazji na jedzenie, więc korzystaj – uśmiechnęła się.
Kiwnął tylko głową, więc Vivian zeszła na dół. Sama już zgłodniała, a wiedziała, że taka praca pochłonie godziny, przez które nie będzie mogła zrobić sobie przerwy, bo to mogłoby wszystko zniweczyć bądź utrudnić.
– Nie widziałem, kiedy panienka wróciła.
– Mało osób zwraca na mnie uwagę. Obiad dla dwojga.
– Ma panienka gościa? – zapytał gospodarz.
– Owszem. I nie życzymy sobie, aby nam przeszkadzano – powiedziała sugestywnie.
– Oczywiście. Zaraz wszystko przygotuję.
– Dobrze. Poczekam.
Kilka minut później wróciła do pokoju z tacą jedzenia. Andrew stał przy oknie jakby w ogóle niezainteresowany jej obecnością. Vivian niemal uśmiechnęła się na te gierki.
– Siadaj. Jak widziałeś, niczego tam nie sypnęłam – usiadła do stołu.
Chłopak zmieszał się ku jej rozbawieniu.
– Zorientowałaś się?
– Nie tak łatwo mnie szpiegować – wyjaśniła. – Jedz, a po obiedzie liczę na historię twojego opętania. To ułatwi nam pracę.

***

Arte: Witamy w nowym roku. Cyferka w dacie już inna, choć pewnie jeszcze wielu z Was ją myli z poprzedniczką.
Vivian: Ty również, więc się nie wymądrzaj.
Arte: Powracamy z rozdziałami o Lidze Cieni. Dawno ich nie było. Niestety mnie autorka nie przewidziała w najbliższym czasie.
Laurie: Nie musisz się zawsze pałętać pod nogami. Jednak, jeśli ktoś jest spragniony historii o Arte, to za kilka rozdziałów będzie miał co czytać.
Arte: Brzmi nieźle.
Vivian: Może tego nie widać na pierwszy rzut oka, ale mój dzisiejszy towarzysz w rozdziale został zainspirowany pewną postacią z innego uniwersum. Dokładnie rzecz ujmując, z „Tokyo Ravens”.
Laurie: Sympatyczne anime, które miło mnie zaskoczyło. Miał być przeciętniak, okazał się być dobrym tytułem. Ale kto co lubi.
Vivian: Racja. Pozdrawiamy serdecznie i do następnego.

Dodaj komentarz