Beyond these clouds you can hide all your tears Beyond this world you’ll be safe from their wicked fears And in their hearts they fear your demands You know their minds won’t accept you, they’ll never understand

Oddech. Jeden, drugi, kolejny. Szybsze bicie serca. Szum krwi w uszach. Rytm walki. Ruch. Uśmiech. Zgrzyt drewna uderzającego o drewno. Wściekłe prychnięcie. Unik. Uderzenie. Ból. Syk. Chwila napięcia i kolejny cios. Śmiech. Warknięcie. Starcie. Zgrzyt zaciśniętych zębów. Kpina.
Opaska zsunęła się z oczu Vivian, najwyraźniej węzeł rozluźnił się w czasie pojedynku. Ściągnęła szarfę i odrzuciła ją na bok. Nie skomentowała faktu, że Arsen od dawna nie ma opaski na oczach, bo to nie zmieniało wyniku pojedynku, który trwał już dobrą godzinę. Na twarzy bruneta gościł gniew i drwina pod jej adresem.
Odskoczyła, gdy zaatakował ponownie. Odbiła się na rękach i wylądowała na prostych nogach gotowa do odparcia kolejnego ciosu. Drewniana tyczka uderzyła ją w grzbiet dłoni. Syknęła z bólu, ale broni nie puściła. Szybko przeszła do kontrataku, zasypując przeciwnika gradem ciosów. Zbliżyła się na tyle, by zmniejszyć mu pole manewru. Swoje też, ale do tego była przyzwyczajona. Pozwoliła sobie na złośliwy uśmiech.
Wyprowadził kopniaka prosto w jej brzuch. Akurat wymierzył moment, kiedy nie mogła zasłonić się kijem, więc dziewczyna zgięła się w pół. Puścił broń jedną ręką, która opadła na kark przeciwniczki. Nie zamierzał jej pobłażać.
Syknął boleśnie, gdy kij brązowowłosej uderzył o jego kolana w momencie, gdy pięść zderzyła się z karkiem dziewczyny. Oboje opadli na podłogę, czując ból rozchodzący się po mięśniach i kościach. Vivian upuściła broń, która potoczyła się kilka metrów dalej. Mimo mroczków przed oczami otrząsnęła się pierwsza. Nie zdążyła się jednak wyprostować, gdy dosięgnął ją cios pięścią. Usunęła się tak, że główny impet uderzenia jej nie tknął. Od razu wyprowadziła kontrę, choć Arsen nie ustąpił pola. Wymieniali się ciosami, jakby walczyli o życie.
Brunet chwycił ją za rękę i wykręcił, unieruchamiając dziewczynę. Zacisnęła zęby, ale nie wydawała z siebie żadnego dźwięku. Arsen nacisnął mocniej, lada chwila kość nie wytrzyma i pęknie z trzaskiem, ale nie zwracał na to uwagi. Vivian natomiast nie zamierzała dać mu satysfakcji i uparcia milczała, choć ból wzrastał.
Drzwi sali treningowej otworzyły się, lecz nie zwrócili na to uwagi pochłonięci cichym pojedynkiem.
– Arsen, puść ją – warknął Arte. – Złamiesz jej rękę.
Brunet nie zamierzał posłuchać, ale wampir był już przy nich z wyciągniętą ręką, więc wolał tym razem odpuścić. Vivian opadła na kolana i rozmasowała obolałe ramię. W sumie nie było na jej ciele miejsca, które nie ucierpiałoby w pojedynku, ale nie zamierzała narzekać. Bywało gorzej.
Podniosła spojrzenie na mężczyzn, którzy obserwowali się wzajemnie z nutą wrogości.
– Dajcie spokój – odezwała się. – Czego chcesz, Arte?
– Za dwie godziny Rada chce nas widzieć. Arianne już wie, więc powinnaś się ogarnąć i coś zjeść.
– Nie matkuj mi. Dokończymy to w innym terminie – dodała, patrząc na Arsena.
Brunet wzruszył ramionami. Nie był dziś zbyt rozmowny oprócz chwili, gdy wręcz kazał jej stawić się na pojedynek. Nie odmówiła mu, bo ostatnio miała za mało ruchu i powoli zaczynała czuć frustrację stagnacją kwatery głównej. Teraz za to czuła każdy mięsień.
Gdy Arsen wyszedł, spojrzała uważnie na Arte. Coś w jego postawie zaniepokoiło ją.
– Coś się stało? – zapytała.
– Jeszcze nie wiem.
– Ale?
– Ale co nieco słyszałem i nie brzmi to zbyt optymistycznie. Idź się wykąpać i coś zjeść. Dowiemy się wszystkiego od Rady.
– Arte?
Wampir jednak opuścił pomieszczenie, nie mając ochoty dłużej na ten temat dyskutować. Był zaniepokojony, to było widać w jego zachowaniu, więc sprawa musiała być poważna. Tylko czego może dotyczyć?
Przez niego sama poczuła niepokój. W sumie od dawna było dość spokojnie. Od wizyty w Monachium minął miesiąc, może trochę więcej, a po powrocie do Berlina czas wypełniały ostatnie przed zaprzysiężeniem treningi i szara codzienność. Może właśnie dlatego czuła, że ten spokój właśnie się kończy na rzecz czegoś bardzo nieprzyjemnego.
Ciepła kąpiel naprawdę była jej potrzebna. Obolałe, spięte mięśnie trochę się rozluźniły, a ona odświeżona poczuła się znacznie lepiej. Tym razem obyło się bez złamań i zwichnięć, więc w razie misji była w pełni sprawna. Porządny obiad sprawił, że jej humor uległ poprawie nawet, jeśli złe przeczucia jej nie opuszczały.
Z Arianne i Arte spotkała się przed drzwiami sali Rady Starszych chwilę przed wyznaczonym czasem. Oboje wyglądali na zaniepokojonych, a skoro nikt z plotkami nie wpadł do niej, była niemal pewna, że sprawa jest poważna i dotyczy czegoś związanego z Aniołem Lucyfera bądź światem egzorcystów.
Weszli do środka po uzyskaniu pozwolenia i skłonili się Radzie.
– Chcieliście nas widzieć.
– Owszem. Podejdźcie bliżej.
Jeden z przybocznych Rady podał im teczki, w których zapewne znajdowały się materiały dotyczące najbliższej misji. Minerwa spojrzała na nich uważnie, najdłużej patrząc na Vivian.
– Zanim przejdziemy do misji, potwierdzę informację, którą prawdopodobnie już słyszeliście. Dwóch Mrocznych Zabójców zostało zamordowanych. Jeden w Londynie, drugi w Barcelonie.
– Znamy już sprawcę? – zapytał Arte.
– Nie, nadal to ustalamy. W związku z morderstwami, do których doszło ostatnio w Paryżu, podejrzewamy działanie demona.
– Znowu Paryż – westchnęła Vivian.
– Niestety, ale taka jest nasza praca. Nie licząc obu Cieni, mordowane są młode kobiety około dwudziestu pięciu lat o brązowych włosach i zielonych oczach. Ciała podrzuca w różne miejsca, lecz paryska policja nie ustaliła jeszcze miejsca zbrodni. Poprosiliśmy, żeby na razie ograniczyli śledztwo.
– Coś jeszcze łączy ofiary poza wyglądem i wiekiem?
– Owszem. Każdej z nich wyciągnięto organy bez otwierania ciała. Prawdopodobnie żywcem.
Vivian zbladła i cofnęła się. Chyba nie chciała przeglądać dokumentów tej misji.
– Tyki Mikk – wypowiedziała.
– Niekoniecznie – odparła Minerwa. – Jesz kilka demonów, które mają taką zdolność.
– Kobiety w podobnym do mnie wieku i o podobnym wyglądzie zostają pozbawione organów bez naruszania ciała od zewnątrz. Z całym szacunkiem, pani Minerwo, ale nie wierzę w takie przypadki.
– Jaki miałby w tym cel?
– Kto wie, co to ma we łbie – wzruszyła ramionami. – Przez rok zdążyli się zorientować, że nie ma mnie w Czarnym Zakonie, ale nadal żyję. Możliwe, że chcą mnie sprowokować do ujawnienia się albo podenerwować egzorcystów. Ta sprawa do nich dotrze, prawda?
– Prawdopodobnie tak. Nie możemy ingerować w ich system komunikacyjny, a jedynie opóźnić przekazanie tej informacji.
– Rozważaliśmy szanse, że sprawcą jest Noah Przyjemności – odezwał się Sigrue. – To bardzo niewielkie prawdopodobieństwo.
Vivian westchnęła. Całe życie ufała własnym przeczuciom i instynktowi, a te właśnie wrzeszczały imię jej wroga.
– Panie Sigrue, nie chcę się kłócić i udowadniać, że Rada Starszych się myli – powiedziała. – Kwestionowanie wyroków Rady nie jest moim celem, ale znam Tyki Mikka na tyle, by wiedzieć, że jest do tego zdolny tylko po to, żeby osiągnąć swój cel.
– Wiesz o tym, że pod naszą opieką Noah nie mogę cię zlokalizować – powiedziała Minerwa.
– Co nie oznacza, że nie wiedzą o moim istnieniu i o tym wszyscy wiemy, ale to Rada podejmuje decyzje.
– Więc dlaczego dyskutujesz? – zapytał zrzędliwie Aschled.
Brązowowłosa zacisnęła ze złości zęby. Naprawdę nie miała ochoty na zetknięcie się z którymkolwiek Noah. Pytanie więc brzmiało, dlaczego ją tu wezwano?
Arianne położyła dłoń na ramieniu uczennicy. Sama była zaniepokojona sytuacją, ale nie unosiła się gniewem.
– Nie mamy stuprocentowej pewności, czy sprawcą jest Tyki Mikk czy jakiś demon, więc odrzucanie którejkolwiek wersji nie powinno mieć miejsca na tym etapie. Rozumiem, że nasza trójka ma się tym zająć.
– Owszem. Wolelibyśmy, żeby Vivian nie przydarzyła się kolejna nieprzyjemna przygoda z demonami w roli głównej, więc wysyłamy z wami Arte. Mam nadzieję, że to wystarczające środki ostrożności. Śpieszcie się, bo z egzorcystami może być wam ciężko.
To był koniec odprawy. Vivian uderzyła pięścią w ścianę, gdy tylko wyszli na korytarz.
– Uspokój się. Nerwy w niczym nie pomogą.
– Ciekawe, czy ty byłbyś taki spokojny, gdyby jakiś psychopata przypominał ci o swoim istnieniu, mordując ludzi podobnych do ciebie – spojrzała na Arte ze złością.
– Nie wiemy, czy to Tyki Mikk – odparł.
– Lepiej, żebym choć raz się pomyliła, gdy instynkt mówi, że mam rację – warknęła i poszła do siebie szybkim krokiem.
Wiedziała, że musi się uspokoić zanim ruszą, ale tym razem nie było to takie proste. Obawiała się spotkania z Tyki Mikkiem. Minęło dużo czasu, odkąd widziała go po raz ostatni. Zmieniła się, była silniejsza, stała się dla niego zagrożeniem, choć wiedziała już, co łączyło Nię i Joido przed Trzema Dniami Ciemności. To nie miało dla niej większego znaczenia. Wiedziała, że Tyki Mikk stanowi zagrożenie dla niej i jej najbliższych, więc należało go wyeliminować. Chodziło jednak o coś innego.
Tu, w Lidze była bezpieczna. Ukryta przed oczami Czarnego Zakonu i zakusami Klanu Noah, który prawdopodobnie nie był jeszcze nawet świadomy jej pełnego przebudzenia. Liga chroniła ją najlepiej, jak mogła, ukrywali jej moce przed światem, ale coś z pewnością Noah odczuwali. Z pewnością wiedzieli, że żyje, choć nie mieli pojęcia, gdzie jest. Właśnie to będzie największy problem, jeśli zetkną się z Tyki Mikkiem i uda mu się uciec. Nie zatrzyma tej informacji dla siebie. Prędzej czy później wykorzysta ją przeciwko niej i egzorcystom, a do tego dopuścić nie można. Czarny Zakon nie może wątpić, że Vivian Walker nie żyje, skoro ją pochowali. Nie wolno na to pozwolić.
Żałowała, że nie może pozwolić sobie na trening przed wyjazdem. Pozbyłaby się w walce niepotrzebnych emocji, ale miała za mało czasu na taki luksus. Musieli być w Paryżu przed tym, jak egzorcyści dostaną informację o morderstwach wraz z podejrzeniem działalności akum bądź Klanu Noah. W innym przypadku będą mieć utrudnione zadanie, a muszą to zbadać i zabić demona, jeśli to on jest sprawcą. Chociaż pozbycie się Tyki Mikka nie byłoby takie głupie.
W pociągu sporo czasu poświęciła na przeanalizowanie materiałów, które dostali. Nie reagowała na zaczepki Arte, który chciał ją trochę rozluźnić. Zbywała go ręką wpatrzona w dane. Złość z niej nie zeszła, ale nie zamierzała dać się jej opanować. Teraz najważniejsze było wykonanie zadania i nie pozwoli, by cokolwiek wyprowadziło ją z równowagi. Była Cieniem i w każdej sytuacji potrafiła trzymać emocje na wodzy, bo to decydowało o jej być albo nie być.
– To wszystkie zgromadzone w tej sprawie materiały? – zapytała, patrząc na Arianne.
– Tak. Zawsze w takich przypadkach dostajemy pełną kopię dokumentacji.
– A co z ciałami?
– Prawdopodobnie do naszego przyjazdu zostaną pochowane.
– Rozumiem.
– Znalazłaś coś?
– Nie jestem pewna. Powiem wam, jak będziemy na miejscu i sprawdzę kilka rzeczy.
– Dobrze. Odpocznij do tego czasu. Będziesz potrzebować siły, gdy dotrzemy do Paryża.
– Tak jest.
Paryż również zmagał się ze srogą zimą, wszędzie leżały grube warstwy śniegu, a mróz szczypał w nieosłonięte części ciała. Mimowolnie Vivian zastanowiła się, ile zmarzniętych trupów władze miasta znajdą wiosną, gdy śniegi stopnieją. Zima to najgorsza pora roku dla biedoty i półświatka. Może właśnie dlatego tak jej nie znosiła.
Rozdzielili się. Arianne miała zasięgnąć języka u miejscowej policji, zaś Vivian z Arte sprawdzić miejsca podłożenia ciał i jeszcze kilka lokalizacji, o których dziewczyna myślała. Teoretycznie mogła zrobić to sama, ale gdyby rzeczywiście w pobliżu był Tyki Mikk, lepiej, żeby miała wsparcie, a wampir nie zamierzał spuszczać z niej oka. W końcu nie wiadomo, co Noah może chodzić po głowie.
Spotkali się dopiero wieczorem w hotelu, w którym mieli wynajęte pokoje. Kolację kazali sobie przynieść na górę, więc mogli w spokoju pracować.
– Była jeszcze jedna ofiara – poinformowała swych towarzyszy Arianne. – Nie odbiega wzorcem od pozostałych.
– Widziałaś ciało? – zapytała Vivian.
– Owszem. Dlaczego pytasz?
Brązowowłosa wyciągnęła ze swojej kopii dokumentów zdjęcia i rozłożyła je na stole.
– Przyjrzyjcie się – poleciła.
Dwójka Cieni oglądała zdjęcia z uwagą, ale nie wydawało się, żeby odkryli to, co ona. Mimo to dała im jeszcze chwilę czasu do zastanowienia.
– Nie ma tu nic niezwykłego – stwierdził w końcu Arte.
– Bo ty ślepy jesteś – mruknęła.
– Ja też niczego nie widzę.
Wskazała im miejsce na łopatkach ofiar. Gdy się przyjrzeli, dostrzegli w tym miejscu taki sam ślad. Spojrzeli na Vivian.
– W tym miejscu u mnie wyrastają skrzydła po aktywowaniu innocence. Tyki doskonale zdaje sobie z tego sprawę, bo już raz je wyrwał. Spójrzcie niżej – wskazała. – Wydaje się, że to nic nieznaczące obicie, ale jeśli naniesiemy je na plan Paryża…
Arte wyciągnął mapę miasta i rozłożył ją na wolnym kawałku stołu. Powoli zaznaczali kolejne punkty, które morderca zostawił na ciałach swych ofiar. Arianne dołożyła do tego zdjęcie ostatniej zamordowanej kobiety.
– No to mamy drogę – stwierdził Arte.
Nie był zadowolony, że przeczucia Vivian sprawdziły się. To z jaką łatwością rozwiązała zagadkę, tylko potwierdzało, że czeka ich starcie z Noah Przyjemności. Bezczelnie zostawił im mapę, licząc, że Vivian do niego przyjdzie.
– Wygląda na to, że miejscem zbrodni jest kościół św. Patryka – brązowowłosa wskazała punkt na mapie. – Z tego, co pamiętam, ma dość rozległe podziemia połączone tunelem z katakumbami Paryża.
– Skąd ta pewność? Jeśli zostawi kolejną ofiarę, ta teoria może nie mieć sensu.
Postukała palcem w odbicie na zdjęciu ostatniej kobiety.
– Ten znak oznacza ostatnie drzwi, czyli koniec drogi – wyjaśniła. – W Arce Noah są nimi oznaczone drzwi, które donikąd nie prowadzą. Egzorcyści też się zorientują. Nie ma wątpliwości, że Tyki albo tam czeka albo zostawił „niespodziankę”.
– Pójście tam jest zbyt ryzykowne – odparł Arte.
– A mamy inne wyjście? Tego nie można zignorować.
– Arianne, to twoja uczennica.
Francuzka zamyśliła się na kilka chwil. Nie mogli udawać, że to ich nie dotyczy lub zostawić tego na głowach egzorcystów. Vivian też nie chciała odpuścić, łączyła ją z Noah Przyjemności więź przeszłości, więc trudno, żeby to tak po prostu zostawiła. Poza tym Liga miała ją chronić do momentu, gdy będzie potrafiła stanąć na nogach w pełni samodzielnie. Ten czas jeszcze nie nadszedł.
– Vivian, co ty o tym sądzisz? – zapytała. – Tylko szczerze.
Brązowowłosa spojrzała najpierw na stół, potem na Cienie oczekujące jej odpowiedzi. Westchnęła i podeszła do okna.
– Boję się, co może tam być – powiedziała. – Jestem przerażona perspektywą spotkania z Tykim, tego, że może przekonać egzorcystów, że ich oszukałam. Najchętniej wróciłabym do Berlina i udawała, że nic takiego nie miało miejsca. Jednak pozostawienie tej sprawy samej sobie nie wchodzi w grę. Chcę sama kształtować swój los – odwróciła się do nich. – Samodzielnie decydować o świecie dookoła mnie, więc nie mogę wciąż chować się za plecami innych. Wiem, jacy są Noah. Chcą zdusić Anioła Lucyfera, podporządkować go sobie, bo jest dla nich zagrożeniem. Jest wybrykiem natury, którego nie potrafią zaakceptować. Nie będę się przed nimi chować.
– To głupota – odparł Arte. – Nie rozumiesz, że to pułapka?
– Wiem, że to pułapka, Arte. Zdaję sobie sprawę, że Tyki w ten sposób posłał zaproszenie, ale wiem też, że odbiorą je również egzorcyści, a wtedy zrobi się naprawdę nieprzyjemnie. Nie potrafię wybierać pomiędzy sobą a nimi, więc jeżeli ze mną nie pójdziesz, zrozumiem.
– Idiotko, nie zostawiłbym cię samej. Właśnie dlatego z tobą pójdę, ale mi się to nie podoba.
– Uspokójcie się. Nerwy tu niczego nie zmienią – przerwała im Arianne. – Trzeba się zastanowić, co robimy.
– Jak to co? – parsknął Arte. – Idziemy w paszczę lwa.
– Możesz przestać być taki ironiczny? – warknęła Vivian. – O co ci dzisiaj chodzi? Nikt ci nie każe z nami iść, skoro to nie żaden demon.
Patrzyli na siebie wściekli. Emocje kilku ostatnich godzin właśnie żądały upustu, czego nawet Arianne nie była w stanie powstrzymać.
– Czy to nie proste? Wiesz, że tam może czekać zagrożenie dla ciebie, a jednak zamierzasz się tam pchać. Samobójcą jesteś? Po Klanie Noah można się wszystkiego spodziewać, a ty beztrosko chcesz włazić w łapy niebezpieczeństwu.
Parsknęła wściekłym śmiechem. Podeszła do niego i dźgnęła go palcem w pierś.
– Tak się składa, że jestem Czternastą Noah – powiedziała dobitnie. – Wiem o nich wszystko, więcej niż ty, więc wiem, czego się spodziewać. Myślisz, że co? Że jak wrócę do Berlina, to wszystko będzie w porządku? Nie, Tyki Mikk będzie zabijać dalej. Do tego może zniweczyć wszystkie starania moje i Ligi w utrzymaniu mojego życia w tajemnicy. Naprawdę chcesz mieć Czarny Zakon na karku? To nic przyjemnego.
– Myślisz, że nie wiemy? – zawarczał. – Jesteś za młoda, żeby prawić mi takie rzeczy o Leverrierze i reszcie tej nic nie wartej bandy.
Spoliczkowała go, dysząc wściekle. Miała dość, a Arte jej tego nie ułatwiał. Patrzyli na siebie z gniewem gotowi rzucić się sobie do gardeł.
– Wiwianna, Arte, dość tego – Arianne podniosła głos. – Wiem, że ta misja wymaga od was więcej niż zwykle, ale macie w tej chwili skończyć tę bezsensowną kłótnię. Dzisiaj już nigdzie nie pójdziemy i to jest rozkaz. Jeśli którekolwiek go złamie, poniesiecie konsekwencje. Zrozumiano?
– Świetnie – warknęła Vivian i wyszła, trzaskając drzwiami.

***

Arte: Historia miała zamknąć się w jednym rozdziale. Będą dwa.
Laurie: Przynajmniej nie będziemy zaczynać niczego nowego przed końcem roku.
Vivian: I akurat Tyki Mikk. Na nic lepszego cię nie stać przed świętami?
Laurie: Nie. Za tydzień dowiecie się, co Tyki przygotował dla Vivian.
Arte: A potem coś o egzorcystach.
Vivian: To już po Nowym Roku, wcześniej odcinek świąteczny bardzo zimowy, gdzie Arte będzie mógł w końcu trochę porządzić…
Arte: Na Sylwestra zaś szykuje się historia o pewnym egzorcyście. Cieszycie się?
Vivian: Tak, tylko jednym. Idź się puknij w pusty łeb, durny wampirze.
Laurie: Trzymajcie się ciepło, oczekujcie śniegu i do następnego.

Dodaj komentarz