So what if you can see the darkest side of me? No one will ever change this animal I have become Help me believe it’s not the real me

Arte zszedł do głównej sali „Szalonego Kruka”, zostawiając w pokoju obie dziewczyny, z którymi spędził ubiegłą noc. Nadal spały i nie zamierzał ich tak wcześnie budzić.
– Śniadanie? – usłyszał Hansa.
– Nie rób sobie kłopotu – mruknął wampir niezbyt zachęcającym do rozmowy tonem.
Barman wycofał się, wiedząc, że dyskusja i tak niczego nie rozwiąże. Brązowowłosy po prostu go zignoruje i pójdzie w swoją stronę. Tak jak zresztą teraz. W „Szalonym Kruku” nikogo to nie dziwiło. W Lidze też nie. Przyzwyczaili się do jego zachowania, choć mogło być czasami naprawdę irytujące.
Arte wrócił do siebie, wziął szybką kąpiel i z jeszcze mokrymi włosami poszedł do jadalni.
– Dosiądziesz się? – zaczepiła go Wiedźma.
– Nie, dziękuję.
– Oj, nie bądź taki, Arte.
– Odpuść, Isabel. Nie mam ochoty na towarzystwo.
Blondynka westchnęła. Bardzo rzadko nazywał ją po imieniu i tylko wtedy, gdy nie był w nastroju, czyli zawsze do czasu aż pojawiła się Vivian i od kiedy ruszyła do Klasztoru Tysiąca Mieczy na szkolenie. Był po prostu mrukliwy i zwykle nie odpowiadał za zaczepki. Isabel nie miała jednak ochoty odpuścić.
– Arte, usiądź ze mną i przestań zachowywać się, jakby Vivian miała już nie wrócić. Stanowczo przesadzasz ostatnio.
– A ty, Isabel, za bardzo wsadzasz nos w nieswoje sprawy. Ostatni raz mówię: odpuść.
– Znowu – jęknęła. – Niech ta Vivian już wraca, bo nie da się z tobą normalnie wytrzymać.
Wampir zignorował przytyk i usiadł przy wolnym stole. Nie miał ochoty na towarzystwo innych bez konkretnego powodu. Vivian nie miała z tym nic wspólnego, poza tym dziewczyna ma skupić się na własnym treningu, a nie na nim, więc Wiedźma nie powinna tego tak po prostu mówić. To dwie różne sprawy i nie wolno ich ze sobą mylić.
Arte zastanawiał się, jak Vivian sobie radzi. Sam nigdy nie był w Klasztorze Tysiąca Mieczy, ale słyszał o nim jeszcze w czasie pobytu w Pałacu. Jego brązowowłosa przyjaciółka nie była zbyt pokorną osobą, więc ktokolwiek podjął się jej szkolenia, nie będzie miał lekko. To wprawiało wampira w rozbawiony nastrój i przywodziło wspomnienia ich pierwszych treningów po tym, gdy przebudziła moc Noah. Sam niejednokrotnie miał z nią problem, bo musiał przekonać ją do zaakceptowania bestii wewnątrz niej, a jednocześnie udowodnić, że się nie zmieni. Tego najbardziej bała się Vivian – zmian. Miała świadomość, że wszystko jest w ciągłym ruchu, ale chciała zatrzymać chwilę tak kurczowo, jak się tylko dało. To było w niej takie ludzkie. Tak dobrze to znał, bo przecież sam kiedyś bał się tak samo mocno jak ona. Nie chciał zmian, które wprowadzono w nim wbrew niemu. Już nawet nie liczył, ile dni poświęcił na bezowocne wrzaski bólu i strachu. Tylko dzięki Chrisowi zapanował nad bestią wewnątrz siebie, ale nadal był potworem i musiał o tym pamiętać. Tego nie można było odwrócić tak samo jak z Anioła Lucyfera nie można było znów zrobić zwykłego człowieka. Musieli z tym żyć i trzymać bestię w ryzach, oszukując się, że tacy nie są. Że nie pragną krwi i zniszczenia, że nie sprawia im to przyjemności, że są porządni i kochający świat. Z tym ostatnim może rzeczywiście trochę przesadził, ale tak miało to wyglądać. Nikt nie wmówi mu, że jest inaczej. Na zewnątrz mieli reprezentować odpowiednią stronę, w przeciwnym razie czekała ich śmierć. Tylko ludzie stojący tuż przy nich widzieli naprawdę, o co chodzi. Dzięki nim krwiożercze instynkty uciszały się, a do głosu dochodziła egoistyczna chęć chronienia tego, co dla nich najważniejsze. Przecież ludzie to egoiści, a ci, na których spoczywa los świata, inni nie byli. Mogli tak mówić, przekonywać, ale prawdą było, że działanie stymulowały zawsze egoistyczne pobudki. Gdy ich brakowało, bestia znów dochodziła do głosu. Taka była prawda.
– Arte, Rada chce się z tobą zobaczyć – głos jednego z Cieni odciągnął go od rozmyślań nad pustym kubkiem.
– Już idę.
Odniósł naczynia i skierował się do sali Rady. Czekało go kolejne zadanie, innej możliwości nawet nie brał pod uwagę, nie chcąc wpaść w jakąś paranoję. Czasami zbyt dużo myślenia szkodziło.
– Chcieliście mnie widzieć – skłonił się z szacunkiem.
– Owszem. Czeka cię kolejna misja.
Brązowowłosy przejrzał pierwszą stronę dokumentów, które podał mu jeden z przybocznych Rady.
– Wampir? – zapytał zdziwiony. – Nie powinien jechać jeden z wampirycznych?
– Nie jesteśmy przekonani do tezy o wampirze – odparła Minerwa. – Dotąd nie ma doniesień o ofiarach czy chociażby o utracie krwi u osób zaatakowanych. Możliwe, że to sprawka jakiegoś demona, więc chcemy, abyś to sprawdził.
– Rozumiem. Wyruszę natychmiast.
– Powodzenia, Arte.
Wampir skłonił się i wyszedł. Po drodze do swojego pokoju przejrzał dokumenty. Jego celem był Londyn, a dokładniej doki portowe, gdzie podobno pojawiała się wampirzyca. Przez moment pomyślał o tym, że może spotkać egzorcystów – w końcu będzie działał tuż pod ich nosem, a egzorcyści lubili pchać nosy w nieswoje sprawy i wpadać w kłopoty. Tak upartych ludzi jeszcze nie spotkał.
Podróż do Londynu nie trwała zbyt długo jak na dość śnieżną zimę, która nadal nie odpuszczała. Mimo to dłużyła się wampirowi, który bezczynność uznawał tylko we własnych ścianach. Nie narzekał jednak, bo nic to nie zmieni. Od razu ruszył do doków, gdzie można było spotkać różnych ludzi, głównie z półświatka. Specyficzna aura niebezpieczeństwa i twarz ukryta pod kapturem dawała Arte poczucie spokoju i bezpieczeństwa, nikt o zdrowych zmysłach nie zbliżał się do istoty, która samą swoją postawą pokazywała, że lepiej z nim nie zadzierać dla własnego dobra. Przynajmniej mógł w spokoju pracować i nie przejmować się szemranym towarzystwem.
Robiło się ciemno, co również ułatwiało sprawę. To w nocy na żer wychodziła ta domniemana wampirzyca o jasnych włosach. Arte coraz mniej wierzył w tę teorię, w ogóle nie czuł ani grama charakterystycznej aury czy choćby zapachu. Wampiry wręcz uwielbiały zaznaczać w ten sposób swoje terytorium, co mógł wykryć jedynie inny przedstawiciel ich gatunku – chodziło o to, by odpędzić rywali.
Trochę było mu to nie na rękę, bo w tej sposób jej nie znajdzie, ale z tym nie było aż takiego pośpiechu. Jego cel gdzieś tu nadal był, wystarczyło poczekać aż sam przyjdzie.
Włóczył się po dokach przez całą noc, ale prócz kilku domorosłych gangsterów, przemytników opium i masy pijaków nie spotkał nikogo, kto mógłby pasować do opisu. O świcie wiedział już, że zrobił sobie tylko nocny spacer. Znalazł odpowiednią kryjówkę na jednym z dachów (ludzie i tak rzadko patrzą w górę zbyt zajęci przyziemnymi sprawami) i tam przeczekał dzień. Spod kaptura obserwował życie doków, któremu nie przeszkadzała zbytnio opowieść o wampirzycy. To noc była sprzymierzeńcem bestii, z którymi ludzie nie potrafili sobie poradzić. Arte się temu nie dziwił, bo w wielu z nich czaiły się gorsze demony niż te prawdziwe i krzywdzili innych z błahych powodów albo czasem bez nich. Czasami wampir nie wiedział, który z gatunków był gorszy i chyba nie chciał wiedzieć. On przynajmniej zdawał sobie sprawę z konsekwencji bycia bestią i nie udawał nikogo innego.
Kolejną noc również spędził na spacerowaniu po dokach. Dziś jednak nie był sam. Wyczuł osobę, która podążała za nim od dłuższego czasu jakieś dwa metry z tyłu. Nie był to wampir ani żaden demon, bo aura należała do człowieka. Dość specyficznego, ale człowieka.
Bawił się tak, aż miał pewność, że to jego cel. Od dłuższego czasu prowadził w bardziej odludne uliczki, nie chcąc zwracać niepotrzebnej uwagi postronnych. Tylko by mu przeszkadzali.
Zatrzymał się w zaułku i udawał, że się rozgląda, gdzie jest. Cel połknął haczyk, bo zbliżył się i chciał zaatakować. Arte był szybszy – odwrócił się, chwycił napastnika za ramiona i pchnął go na najbliższy mur. A raczej ją, bo była to dziewczyna o dość drobnej posturze, wręcz eterycznej, długich do kolan jasnych włosach, bladej cerze i jasnozielonych oczach. Z jakiegoś powodu ubrana była na biało, przez co Arte prędzej powiedziałby, że to duch niż jakikolwiek inne stworzenie.
– To ty straszysz w dokach? – zapytał. – To jakieś kpiny.
– Jestem wampirem.
– Jesteś człowiekiem. Nie masz aury wampira, nie pachniesz jak wampir, a twoje oczy nie przybierają czerwonej barwy. Poza tym który wampir ubierałby się na biało?
– Skąd wiesz to wszystko?
– Bo jestem wampirem. Wyczułabyś to, gdybyś nim była.
– Mam kły.
Puścił jej ramiona i uniósł górną wargę dziewczyny.
– Nie masz. Nie jesteś wampirem.
– A ty masz?
Arte uśmiechnął się, pokazując całe swoje uzębienie. Kły rzeczywiście było widać – dłuższe niż u normalnego człowieka i bardziej ostre.
– Wygrałem – mruknął brązowowłosy. – Jesteś człowiekiem.
– Ale mam alergię na słońce i piję krew.
– Tylko tak ci się zdaje.
Przez chwilę przyglądał jej się uważnie, chcąc znaleźć rozwiązanie dziwnej przypadłości. Nie wolno było puścić dziewczyny samopas tylko po stwierdzeniu, że wampirem nie jest.
– To klątwa – orzekł. – Ona sprawia, że uznajesz się za wampira. Tylko dlaczego?
– Nie wiem… – szepnęła. – Nie pamiętam…
Nagle straciła cały animusz, którym zasłaniała się przed Arte. Niekoniecznie się go bała, ale nie bardzo wiedziała, co powinna zrobić.
– Ściągnę ją, ale nie tutaj – zdjął płaszcz. – Zarzuć na siebie i chodź.
Zaprowadził jasnowłosą do jednej z gospód w dokach. Nie było to może lokum najwyższej jakości, ale wystarczające.
– Potrzebujemy pokój z dwoma łóżkami – rzucił Arte do barmana. – I ciepłą kolację na górę.
– Oczywiście, panie.
Sypialnia była nawet porządna jak na tę część Londynu. Arte rzucił torbę na jedno z łóżek i posadził dziewczynę przy stole. Wydawała się odrobinę skołowana, ale na jedzenie rzuciła się bez zastanowienia. Najwyraźniej nie miała nic w ustach od dłuższego czasu. Nic dziwnego, że miała zapadnięte policzki i jak na gust Arte była trochę za chuda. Sam też najpierw zabrał się za jedzenie. Jako wampir nie musiał jeść codziennie, ale to poprawiało jego zdrowie i przede wszystkim lubił tę część ludzkiego życia, więc dlaczego miałby z tego rezygnować?
Uwagę wampira zwrócił drewniany wachlarz przypięty do sukienki jasnowłosej. Mógł być wskazówką do rozwiązania zagadki.
– Od dawna go masz? – zapytał.
– Odkąd pamiętam.
– Mogę zobaczyć?
Dziewczyna po krótkim wahaniu kiwnęła niepewnie głową i podała mu wachlarz. Arte zauważył, że jej dłoń drży, najwyraźniej nie lubiła rozstawać się z przedmiotem. Gdy tylko dotknął drewna, po jego ręce przeskoczyła iskra. Znajoma. Dokładnie to samo poczuł, gdy któregoś dnia podniósł sai należące do Vivian.
– Innocence – mruknął pod nosem.
– To mi pomoże? – zapytała dziewczyna.
– Raczej nie.
Oddał jej wachlarz, mając nadzieję, że egzorcyści nie zjawią się zbyt szybko. Same z nimi problemy, a jemu nie chciało się tłumaczyć tym krótkowidzom, że chce tylko pomóc. Był zbyt blisko ich głównej siedziby, żeby mieć pewność, że nie trafi na jednego z psów tego czorta z Watykanu.
– Powiedz mi wszystko, co pamiętasz sprzed pierwszego ataku na człowieka – polecił.
– Mia.
– Co?
– Mam na imię Mia.
– A nazwisko?
– Nie pamiętam.
– Postaraj się przypomnieć wszystko, co możesz. Im więcej się o tobie dowiem, tym lepiej.
Okazało się jednak, że zadanie nie było takie proste. Mia nie pamiętała praktycznie żadnych konkretów, jedynie jakieś pojedyncze szczegóły, z których nie dało się ułożyć konkretnej historii. To zaś nie pozwalało odkryć, jak została przeklęta i czym dokładnie była klątwa.
Arte nie chciał tego robić, bo z obcymi ludźmi to zawsze była katorga. Dodatkowo będzie musiał pogmerać głębiej, a babranie się we wspomnieniach innych nie należało do jego ulubionych rozrywek. Stanowczo bardziej wolał wymazywać ludziom pamięć – trwało to krócej i było mniej inwazyjne.
Wstał i przeszedł za jej plecy. Mia odwróciła do niego głowę, gdy położył dłonie na jej ramionach.
– Co chcesz zrobić? – zapytała.
– Nie martw się. Nie jem takich małych dziewczynek. Poszukam w twoim umyśle wskazówki, więc postaraj się rozluźnić. Nam obojgu będzie wtedy łatwiej.
Dłonie przełożył na jej skronie i zaczął cały proces. Przez większość czasu czuł się tak, jakby znalazł się w próżni. Gdy odnalazł ślady klątwy, warknął ze złością i opuścił umysł jasnowłosej, która spojrzała na niego wyczekująco.
– To trochę potrwa, więc idź spać – wskazał jej wolne łóżko.
Dziewczyna albo kogoś bardzo wkurzyła albo znalazła się w nieodpowiednim miejscu i czasie, co oznaczało pecha. Nie powinien się dziwić, skoro jest użytkowniczką innocence, jak to mówiła Vivian, twierdząc, że wszyscy egzorcyści są pechowcami. Tę kwestię na razie pominął. Dawno nie widział tak skomplikowanej klątwy, najwyraźniej zaburzała także pamięć dziewczyny, więc nawet wchodzenie do jej umysłu mijało się z celem. To tego nie był w tym specjalistą, więc zajmie mu to naprawdę sporo czasu. Nie zamierzał jednak prosić o pomoc i pokazywać, że sobie nie poradzi. Najważniejsze, że ma dziewczynę na oku.
Wampir miał zajęcie na kolejne trzy dni. Przez ten czas dwa razy wyrzucił wszystko do kosza i spalił, przeklinając we wszystkich językach, jakie znał. Wielokrotnie wychodził, przykazując dziewczynie, aby nie opuszczała pokoju bez niego. Był przy tym szorstki i niemiły, ale mu to wcale nie przeszkadzało. W końcu schował dumę do kieszeni i zadzwonił po pomoc – wystarczyła wskazówka, żeby mógł wziąć się do właściwej pracy.
Mia nie przeszkadzała. Rzadko odzywała się niepytana: raz, gdy zapytała go o imię, a drugi, gdy stwierdziła, że chce krwi – Arte dał jej soku pomidorowego, co było dla niej dużo zdrowsze. Obserwowała jego zmagania z klątwą, nie narzekając na nic.
– Udało się – stwierdził o świcie czwartego dnia.
Mia też nie spała – obudziła się przed godziną i obserwowała pracę z łóżka.
– Ściągniesz to ze mnie?
– Siadaj na podłodze po turecku.
Kredą wyrysował w odpowiednich miejscach symbole, które miały mu oszczędzić pracy. Dzięki swojemu wampiryzmowi nie musiał przygotowywać się dodatkowo, bo czarna magia klątwy nie mogła zrobić mu krzywdy.
Mia nie rozumiała słów, które mruczał Arte. Była to mieszanka kilku starożytnych dialektów użytych oczywiście na skróty. Inaczej wszystko trwałoby wiele godzin i mogłoby wyrwać się spod kontroli. Wampir jednak przygotował wszystko tak, aby cały proces poszedł zgodnie z planem.
Po półgodzinnym rytuale brązowowłosy usiadł na najbliższym krześle. Nie sądził, że będzie tak wyczerpany – tego jednego nie przewidział. Koniecznie musiał odpocząć.
– Chcesz krwi? – zapytał dziewczynę.
– Nie.
– Podejdź do okna i stań tak, aby oświetliło cię słońce.
Bez sprzeciwu wykonała polecenie. Zmrużyła jedynie oczy przyzwyczajone do półmroku pokoju, w którym mieszkali przez ten czas.
– Nie boję się dnia – powiedziała z radością.
– Wróciła ci pamięć?
– Nie – odpowiedziała po chwili zastanowienia. – Co to znaczy?
– Albo nie ściągnąłem całej klątwy albo to nie ona była przyczyną.
Bez dodatkowych słów rzucił się na swoje łóżko, zrzucił buty, przykrył się kołdrą i poszedł spać. Miał gdzieś, co zrobi Mia, skoro nie dręczy jej już wampirza przypadłość. Nawet, gdyby teraz zniknęła, nie zrobiłoby to na nim wrażenia.
Była tu, gdy się obudził. Nawet zbyt blisko, bo siedziała w nogach jego łóżka, co oznaczało kłopoty. Do tej pory była dość wycofana i małomówna, ale nie miał pewności, czy nie był to efekt klątwy.
– Czego tu szukasz? – zapytał.
– Dziękuję, Arte.
– Podziękowania przyjęte, a teraz złaź z mojego łóżka – ostatnie warknął.
– Myślisz, że się ciebie boję?
– W przeciwieństwie do ciebie jestem prawdziwym wampirem – mruknął. – Bestią łaknącą krwi.
– Nie jesteś bestią, Arte. Ona jest tylko częścią ciebie.
Brązowowłosy usiadł i przysunął się do niej. Czuł w powietrzu ten szczególny zapach, który dla niego był stanowczo zakazany. Nachylił się do ucha dziewczyny i szepnął złowróżbnym tonem:
– Nie prowokuj mnie, Mio, bo mogę ci zrobić krzywdę i nie będę tego żałował.
– Mimo to nie boję się ciebie.
– Bo jesteś głupia i naiwna.
– Może po prostu zakochana – przyznała z rumieńcem.
– Dlatego właśnie głupia i naiwna. Wierzysz w to, że możesz pomóc mi dostrzec różnicę pomiędzy mną a bestią?
– Tak.
– Błąd. Ja i bestia jesteśmy tym samym. Tylko ode mnie zależy, kto rządzi, choć namiętności przygłuszają rozum. Nic z tego nie będzie, Mio. Koniec złudzeń.
Gdy na niego spojrzała, wiedział, że będzie przez to cierpiała. Potrafił ranić słowami jak nikt, był bezlitosny dla wrogów i celów zadań, ale wobec oczu pełnych miłości był bezsilny. I choć wewnętrzna bestia piała z zachwytu, że znalazła się darmowa wyżerka i zabawka, to wiedział, co musiał zrobić. Położył dłoń na jej czole, jakby sprawdzał temperaturę. Chodziło jednak o coś innego.
– To dla twojego dobra – powiedział.
Pozbawił ją zarówno przytomności, jak i wspomnień o sobie. Nie czuł wyrzutów sumienia, że ingeruje w jej pamięć. Oszczędzi sobie wszelkich kłopotów, a ona będzie mogła zacząć wszystko od początku bez zbędnego balastu.
Po wszystkim ułożył ją na jej łóżku, pozbierał swoje rzeczy, pozostawiając po sobie porządek i wyszedł, zakładając kaptur na głowę. Przywołał do siebie barmana.
– Poślij kogoś po egzorcystów. Dziewczyna coś dla nich ma – do kwoty za nocleg i żywność dołożył kolejne monety. – I ani słowa, że tu byłem – jeszcze kilka moment.
– Dobrze, panie. Czy coś jeszcze?
– Dopilnuj, żeby żaden z tych drani – rozejrzał się po sali – jej nie skrzywdził.
– Oczywiście, panie.
Barman starannie wyzbierał monety i posłał swojego syna do najbliższego kościoła, przez który mieli zawiadomić egzorcystów. Arte tymczasem wyszedł. Nie ruszył od razu w drogę powrotną, ale znalazł sobie odpowiedni punkt obserwacyjny na jednym z dachów i tam czekał.
Jakąś godzinę później do gospody przyszło trzech egzorcystów i członek Centrali. Arte rozpoznał ich wszystkich: młodszy brat Vivian, Allen ze swoim obserwatorem, Linkiem – dawną prawą ręką Leverriera, młody kronikarz, którego obecne imię brzmiało chyba Lavi i Yuu Kanda. Wyszli stamtąd kilkanaście minut później w towarzystwie Mii – była lekko przestraszona, ale nic więcej jej nie dolegało.
Arte przez chwilę rozważał zabranie Mii do Ligi, ale przygotowywanie egzorcystów nie należało już do ich obowiązków. Poza tym mogliby sprowokować Leverriera, a tego Rada Starszych sobie nie życzyła. Wystarczy, że podebrali im Anioła Lucyfera, żeby zapobiec apokalipsie, a po Berlinie od czasu do czasu kręcą się psy tego czorta. I on myśli, że oni nie wiedzą. Stary dureń. Właśnie dlatego kazał wezwać egzorcystów. Przynajmniej nie stanie się nieświadomą ofiarą Earla.
Po odejściu dawnych towarzyszy Vivian także Arte ruszył w drogę powrotną. W międzyczasie zdał telefoniczny raport, a że nie było dla niego roboty, obrał kurs na Berlin. Szkoda tylko, że nie czeka tam pewna brązowowłosa osóbka, która wie, co znaczy być bestią…

***

Arte: Mój wizerunek szlag trafił. Tak, taka jest okrutna prawda.
Laurie: Przestań się wygłupiać. Przecież ty to uwielbiasz.
Vivian: A mnie tam końcówka zaniepokoiła. Jeszcze coś sobie pomyślą. Zresztą co ze mną? Wiesz, że to nieładne.
Laurie: Tak, tak, wiem. Zlinczują mnie. Trudno. Ten rozdział był planowały od początku w tym miejscu i parokrotnie zapowiadany już w przeszłości. Taka trochę inna strona Arte.
Vivian: Tak, otaczają mnie istoty, które nie są do końca normalne.
Ichimaru: Magnetyzm.
Vivian: Idź pomęczyć Corrie-chan.
Ichimaru: Shiroyama-san nie chce się ze mną bawić.
Laurie: Bo to mądra dziewczyna. Uciekaj mi stąd teraz i nie szarp moich nerwów. Jak Wam się podoba taka strona Arte? Traci czy zyskuje?
Vivian: I tak nikt nie czyta naszych rozmów zbyt dokładnie, więc co się produkujesz?
Laurie: Cicho. Jak widzicie, Vivian dokazuje. W przyszłym tygodniu wracamy do jej losów i szykuje się mała niespodzianka, ale na razie nic nie zdradzę. Pozdrawiamy serdecznie i do następnego.

1 thoughts on “So what if you can see the darkest side of me? No one will ever change this animal I have become Help me believe it’s not the real me

  1. Super rozdział , ale ty chyba specjalnie ciekawisz nas poprzednim rozdziałem by dać coś zupełnie z innej paki D:<

    Ale Arte jest taki superaśny !!!
    * zakłada jego fanklub *

Dodaj komentarz