‚Cuz we, we can see how it’s gonna end But I got my love for you Moshimo konomama kimi wo wasureru koto ga de ki tara

Lavi był zaskoczony, że pomimo bitwy dookoła sam nie musiał używać innocence. Prawdopodobnie to dzięki temu, że Trzeci nadal utrzymywali akumy na górze, a wszyscy obecni Noah byli zajęci egzorcystami. Mógł spokojnie wypełniać swoje kronikarskie obowiązki, choć chwilami łapał się na tym, że chce im pomóc. Tyle bitew przetrwali razem, stał się jednym z nich, a przynajmniej tak się oszukiwał. Wdział maskę Laviego, przywarła tak mocno do bezbarwnego oblicza kronikarza, że czasami sam siebie nie poznawał. I wiedział już, że każda śmierć po stronie egzorcystów go zaboli, choć nie powinna. Był po prostu głupi.
Nie do końca też rozumiał postępowanie Vivian. Nie zachowywała się tak, jak tego oczekiwał. Normalnie pierwsza ruszyłaby do walki, przecież miała być potężna i niebezpieczna, a jedyne, co robiła, to obserwowała. Ani razu nie sięgnęła po przytroczoną do pasa broń, choć Kanda mocno obrywał od Mikka. To było coś niewiarygodnego. A potem ten przyzwany cud – innocence nabrało formy, w której mogło walczyć. Wesprzeć egzorcystów w bitwie, która mogła zmienić losy świata.
Widok Anioła Lucyfera też zapierał dech w piersi. Mundur – ten prezent od Johnny’ego po powrocie do Kwatery Głównej – zastąpiła czarna, jedwabna suknia niemal zlewająca się z jej skórą o jasnym odcieniu. Rozpostarte skrzydła unoszące kobietę ponad ziemię, stygmaty na czole przypominające, że mają przed sobą Czternastą Noah. Pewnie gdyby na niego spojrzała, ujrzałby złote tęczówki. Fascynowała. Dobrze, że mieli ją po swojej stronie.
Jej poświęcenie przeważyło szalę zwycięstwa na stronę egzorcystów. Noah mimo wszystko byli ludźmi, ich też męczyła tak intensywna walka, a wskazówki od Vivian dawały przewagę Zakonowi. Koniec końców musieli przegrać, Noah Zemsty i Zniszczenia przypieczętowała ich los. Jedynie Allenowi nie posłała pomocy. Chłopak chyba sam nie zauważył, że emanuje potężną mocą, którą Lavi czuł nawet na dole. Niszczyciel Czasu – kolejna przerażająca istota zesłana do pokonania Milenijnego. Zresztą tego pojedynku prawie nie można było zobaczyć, nawet dla kronikarskiego oka byli zbyt szybcy.
To jednak Allen zwyciężył. Wrzask bólu Earla był przerażający, przenikał przez całe ciało i paraliżował na kilka chwil. Może dlatego Walker tak gwałtownie opadł na posadzkę pełną odłamków gruzu i szkła, zakrwawioną posoką obu stron.
To był koniec. Zwyciężyli w tej wiekowej wojnie. Nareszcie kończyła się historia Czarnego Zakonu, egzorcyści ocalili świat, nie będzie kolejnej apokalipsy.
Lavi spojrzał na niedawnych towarzyszy broni. Odłamki już zniknęły, Krory leżał na ziemi nieruchomy, Carbon właśnie się ocknął po tym, jak zemdlał, gdy Sheryl niespodziewanie wypuścił go ze swojej mocy. Hevlaska dotąd osłaniająca Komuiego wyprostowała się, a Kierownik wyszedł z ukrycia z uśmiechem ulgi na twarzy. Bitwa pochłonęła swe ofiary, ale nadal wielu z nich przetrwało. To był koniec tego bezsensownego rozlewu krwi.
Jakże był głupi, sądząc, że widział już wszystko, zakończenie wojny. Owszem, wciąż pozostaje pytanie, co dalej, opłakanie tych, których stracili. Dla kronikarzy jednak to nie miało znaczenia. I tak myślał, dopóki nie usłyszał słów Kandy:
– Daj Serce.
Zamarł jak wszyscy dookoła. To wszystko stało się tak szybko, że nie zdążyli zareagować. Serce Innocence zmieniło formę na sztylet, którym Kanda przebił serce Vivian. Nikt go nie powstrzymał, nie wypowiedział ani jednego słowa. Kobieta nawet nie była w stanie się obronić zbyt wyczerpana po przywołaniu innocence.
To było głupie. Nierealne wręcz, bo czemu miałby to zrobić? Kochał ją, poszli razem w ten bój. Lavi nie rozumiał, nikt nie rozumiał. Był tylko szok wstrzymujący ich przed jakimkolwiek działaniem, a potem potężny huk przewalający się przez cały zamek. „Dokonało się” – przeszło przez myśl młodego kronikarza i pewnie by się zaśmiał, gdyby potrafił. Ale wciąż czuł tylko niezrozumienie i powoli wzbierającą wściekłość na taki finał.
To Allen poruszył się pierwszy. Pomimo zmęczenia i ran dopadł Kandy, szarpnął go za mundur i wrzasnął w twarz:
– Coś ty zrobił?!
Japończyk mógł jedynie odwrócić wzrok, wciąż ściskając w dłoni narzędzie zbrodni. I właśnie wtedy Lavi zrozumiał, że nie zrobił tego z własnej woli. Wszystko nabrało sensu.
– Wszyscy Noah musieli dziś zginąć – powiedział bezbarwnie Kanda.
– Vivian nie była…
– Była Czternastą Noah – przerwał mu Japończyk. – Nieważne, jak na to patrzyliśmy, że walczyła przeciwko nim, należała do Klanu Noah.
– O tym nie chcieliście nam powiedzieć – wyksztusił Lavi. – Mogłem się domyśleć.
Teraz to miało sens. Nie powiedzieli im, bo wiedzieli, że będą chcieli ich powstrzymać, że nie zgodzą się na poświęcenie Vivian. Nie było innego wyboru. Dlatego wrócili pełni bolesnego dystansu, unikali się, a jednocześnie potrzebowali obecności tego drugiego.
– Nie musiałeś…
Po policzkach Allena spłynęły łzy. Był wściekły, miał ochotę rozszarpać Japończyka na strzępy. Przecież miał ją chronić! Zaufała mu!
– Nie było innego wyjścia, żeby to wszystko zakończyć – odparł Kanda.
– Przebite Sercem Innocence serce Anioła Lucyfera raz na zawsze zapieczętuje geny Noah – odezwała się Hevlaska. – Milenijny Earl nigdy nie wróci.
– Wiedziałaś o tym? – zapytał cicho Komui.
– Nie bez powodu Niszczyciel Czasu sięgnął po Serce.
Lavi pokiwał głową. Sam nie miał dostępu do tych dokumentów, ale wiedział, że to musiało zostać tak rozegrane. Czternasta Noah pomimo tego, że chciała ocalić świat, wciąż była kluczem do jego destrukcji. Wrogiem. Jedynie poświęcenie siebie mogło dać odpowiedni rezultat, lecz wtedy, za pierwszym razem, się nie udało. To przeklęte przeznaczenie spadło na tę dwójkę, która śmiała wcześniej się pokochać. A to było niesprawiedliwe, po prostu niesprawiedliwe po tym wszystkim, co przetrwali. Gdzie te wszystkie zakończenia rodem z baśni? Czy to tak ich nagrodzili za upokorzenie i ból tych wszystkich lat?
– Zwyciężyliście – odezwał się obcy głos. – Okupiliście to straszliwą ceną, lecz zwyciężyliście. Świetna robota, egzorcyści.
Po prostu się pojawili. Dwójka obcych, choć ich twarze były tak znajome. Długie, białe włosy opadały na skrzydła tego samego koloru, mógłby uchodzić za bliźniaka Kandy, choć ta druga postać bardziej ich poruszyła. Obudziła nadzieję, że nie wszystko skończyło się tak źle.
– Vivian… – wykrztusił Komui.
– Nie jestem tą, za którą mnie macie – odparła dziewczyna, uśmiechając się uroczo.
– Pierwszy Archanioł i Anioł Lucyfera.
– Dokładnie, młody kronikarzu. Intuicja cię nie zwiodła. Waszego Anioła Lucyfera nie ma już na tym świecie – odpowiedział Niszczyciel Czasu.
– Nikt was tu nie zapraszał – warknął Kanda. – Sam nie potrafiłeś zrobić tego dobrze, zrzuciłeś to na innych i teraz triumfujesz?
Pełny był wściekłości i rozgoryczenia. Nienawiści do Niszczyciela Czasu, który odebrał mu najcenniejszą osobę. Zmusili ich do tego poświęcenia, inaczej czekałby ich jeszcze gorszy koniec. Nie mieli prawa przetrwać.
– Kochałem ją – odparł Pierwszy Archanioł. – Dla mnie to też było bolesne.
– Nie pierdol! Skazaliście ją na śmierć! Gówno mnie obchodzą twoje gładkie słówka!
Niszczyciel Czasu westchnął. Mógł się spodziewać takiej reakcji po rozgoryczonym egzorcyście.
– Nie było innego wyjścia. Zgodziła się na to.
– Pewnie i tak nie mogła wybrać inaczej, prawda? – odezwał się Lavi. – Ani Zakon ani Noah jej nie akceptowali, była tylko drogocennym kluczem. Jednak żeby się poddała, jak potężny był to argument? Bo jak znam Vivian, nie zamierzała poświęcać się za świat. Zawsze walczyła.
– Jesteś pewny, że powinieneś wyrażać takie opinie, młody kronikarzu? – zapytała Czternasta.
Lavi wzruszył ramionami.
– To akurat fakt. Teraz to i tak bez znaczenia, jak ją do tego nakłoniliście. Została waszym barankiem ofiarnym zabita przez tego, który zaakceptował ją taką, jaką była. Cóż, sądzę, że Milenijny nie znalazłby dla niej bardziej okrutnego scenariusza. Jednak nie przyszliście tutaj tylko po to, żeby nas pochwalić.
Nia roześmiała się niczym mała dziewczynka, co w ogóle nie pasowało do sytuacji. Przy tym Lavi dostrzegł, że nie były identyczne z Vivian, a jedynie bardzo podobne.
– Owszem, nie po to tu przybyliśmy – odparła. – Innocence nie jest z tego świata i teraz, gdy nie ma już jego naturalnego wroga, czas, aby wróciło do swojego władcy.
Egzorcystów nieco zmroziła ta deklaracja. Większość z nich nienawidziła innocence, nie chcieli być z nim związani, ale nie mieli wyboru. Zasady Zakonu były jasne, a nawet gdyby się sprzeciwili, staliby się celami dla wrogów. Mimo to zdążyli się już do niego przyzwyczaić, obecność broni gotowej do użycia pozwalała im się odprężyć, skoro trwała wyniszczająca wojna, w której w każdej chwili mogli zginąć.
– Rozumiem wyposażeniowe, ale pasożytnicze i kryształowe… – odezwał się Komui. Jego postawa była dość napięta, odkąd tylko usłyszał Nię. – Zamierzacie pozbawić egzorcystów organów i kończyn?
Roześmiała się, choć Lee nie widział w swoich słowach nic zabawnego. Dla Lenalee i Mii brak krwi oznaczał pewną śmierć, Allen bez ręki będzie kaleką. Jak mieliby o siebie zadbać samodzielnie w świecie po wojnie?
– Czternasta była buntowniczą, pyskatą dziewuchą, ale wiedziała, czego chce. Była na tyle bezczelna, by w swojej sytuacji stawiać warunki. Zażądała, abyśmy zapewnili egzorcystom ich życia. Nikt z nich niczego nie straci, o ile jeszcze żyją. Chociaż to nie dotyczy ciebie, Strażniczko.
Spojrzała na Hevlaskę, która kiwnęła głową. Trudno było powiedzieć, co poczuła, dopóki się nie odezwała:
– Przez wiele lat byłam częścią Zakonu. Wiedziałam, że jego koniec oznacza także mój koniec.
– Hev…
– Komui, nie ma powodu do smutku. Mój los związany był z innocence. Zrobiłam też wiele złych rzeczy, Zakon nie jest bez winy. Dziękuję ci, że zamieniłeś Zakon w dom dla egzorcystów. Teraz jesteś wolny, te łańcuchy, które założyłeś z własnej woli, już cię nie krępują.
Komui jednak nie potrafił cieszyć się tą wolnością. Jeszcze nie wiedział, jak wiele pogrzebów ich czeka, Hevlaska miała złożyć swoje życie w ofierze za te wszystkie lata, na rozpacz Kandy po stracie Vivian nie mógł patrzeć. Wiedział jako dowódca, że ta wojna nie zakończy się bez strat, że to nie działa jak w książkach, że pokonają złych i będą żyć długo i szczęśliwie. Przecież egzorcyści nie będą mieli się gdzie podziać, gdy Zakon przestanie istnieć. Nie mógł tego tak zostawić nawet, jeśli jego ukochana siostra ma zapewnione przetrwanie.
– Hevlaska, dziękuję ci za wszystko – powiedział wbrew sobie, bo nie chciał i jej żegnać.
– I ja tobie dziękuję, Komui. Żyj i dbaj o siebie, przyjacielu.
Czternasta tymczasem spojrzała na Kandę.
– Pierwsze jest Serce, trzon całej Kostki – powiedziała.
Japończyk nadal trzymał zakrwawiony nóż, teraz odrzucił go z obrzydzeniem, ale nie podniósł głowy. I tak wiele go kosztowało nierzucenie się na żadne z nich. To nie miało znaczenia, Nia była martwa, a Pierwszy Archanioł bytem nieśmiertelnym. W nim tym bardziej nie było nic ludzkiego.
Nienawidził innocence z całego serca. Wszystko mu odebrało, z jego powodu stał się marionetką Zakonu, Drugim, wynaturzeniem. Teraz niepotrzebny śmieć. Nawet Niszczyciel Czasu i Anioł Lucyfera tylko nim manipulowali, wykorzystali go w swoich planach. Od początku przeznaczone było mu być jej katem.
Nia wyciągnęła rękę ku porzuconemu Sercu. Sztylet rozdzielił się na jasnozielony kryształ i czerwony płyn, który zaraz też zafalował wokół Lenalee i wniknął w jej ciało przez blizny, które innocence pozostawiło po ewolucji. Serce zaś unosiło się nad wystawioną dłonią Czternastej. Kolejne kawałki wirowały dookoła, odłączając się od egzorcystów, którzy czuli tę pustkę. Lau Shimi i Auren stały się już tylko zwierzętami, części ciała egzorcystów wracały do normalności, przedmioty pozostawały już w swej pierwotnej formie. Egzorcyści stali się zwyczajnymi ludźmi, którzy znali śmierć i rozpacz znaczniej lepiej niż nieświadomi całej tej wojny mieszkańcy świata.
Hevlaska najpierw oddała innocence, którymi się opiekowała. Jej własne opanowało całe ciało, więc po raz drugi w życiu przeszła transformację. Teraz jednak przy dezaktywacji. Poczuła krótki impuls bólu, lecz bardziej świadomość końca wojny przynosiła ulgę. Było po wszystkim.
Przez chwilę stała przed egzorcystami jako młoda dziewczyna o jasnych włosach, ciemnych włosach i uroczym uśmiechu. Na ich oczach zestarzała się w kilka sekund, po czym bezwolnie upadła na posadzkę bez życia. Komui pochylił głowę w geście szacunku, po policzkach Lenalee spłynęły kolejne łzy.
– Dobrze się spisałaś – powiedział cicho Pierwszy Archanioł. – Spoczywał w spokoju, moja droga.
Wszystkie kawałki innocence połączyły się w błyszczący sześcian. Czuć było wyraźnie jego moc, nęciła i czarowała, choć egzorcyści wiedzieli, jak niebezpieczna jest. Nie chcieli być znów w jej posiadaniu, zbyt wielką cenę za to ponieśli.
– Idź pierwsza – polecił swej towarzyszce. – Kostka powinna wrócić na swoje miejsce.
– Jak sobie życzysz, Mika’elu.
Nia zniknęła, szczerząc wcześniej zęby do wszystkich obecnych. Zwycięska i triumfująca. Niszczyciel zaś podszedł bliżej do Kandy i kucnął przy ciele Vivian.
– Wypełniliście swoje zadanie, walczyliście dzielnie – powiedział. – Jestem pod wrażeniem.
– Co ty wyprawiasz? – warknął Kanda, spoglądając na niego wściekle.
– Zabieram ją ze sobą – oznajmił spokojnie.
– Nie, odebrałeś jej wystarczająco.
– Anioł Lucyfera nie należy do tego świata. Odejdzie nie tylko duszą, lecz także ciałem. Taka jest wola Niebios.
– W dupie to mam. Miała na imię Vivian – warknął.
– Tego nie zmienisz. Jednak dam ci coś, Niszczycielu Czasu. Za siedem dni od dzisiaj pojawił się w górach wokół Obersdorfu.
– Niby po co?
Niszczyciel jednak nie odpowiedział. Ostrożnie uniósł ciało Vivian, nie przejmując się opinią Kandy, który mógł się tylko bezsilnie wściekać. Po chwili zniknął w ślad za Czternastą, a egzorcyści pozostali w upiornej ciszy.
Lavi nie poruszył się nawet, kiedy obok niego przystanął Kronikarz. Z pewnością obserwował wszystko z innego miejsca. Dostali swój upragniony finał tej historii, lecz Lavi nie czuł nic poza złością.
– To nie jest sprawiedliwy koniec – powiedział cicho. – To nie tak miało być.
– Nie tobie o tym sądzić – odparł Kronikarz. – Dla nas ważne są tylko fakty.
– Vivian poświęciła życie dla zwycięstwa. Jaką ma z tego nagrodę? A Yuu? Niszczyciel Czasu pozbawił go nawet możliwości pożegnania się z nią właściwie. To niesprawiedliwe.
– Życie nie jest sprawiedliwe. Nie zawsze dostajemy to, czego pragniemy.
Lavi nic nie mógł poradzić na to, że jest wściekły, widząc Kandę w tym stanie. Zrozpaczony, wściekły, bezsilny, złamany. Złamali go, choć zdawał się nie do zdarcia. Jak trzeba być okrutnym, żeby pozwolić pokochać, a potem kazać ukochaną osobę zabić własnymi rękoma? Ta wojna miała zbyt olbrzymie koszty.
Komui chciał coś powiedzieć, ale żadne słowa nie wydawały się odpowiednie. Mógł tylko zacisnąć zęby w bezsilności, podejść do egzorcysty i położyć dłoń na jego ramieniu w geście pocieszenia.
A raczej próbować, bo nim zdążył się chociaż poruszyć, Kanda podniósł się i wyszedł głuchy na wszystko dookoła. Nie słyszał ani wołania ani przeraźliwego krzyku Lenalee. Miał to gdzieś. Szedł coraz szybciej jak w jakimś amoku, nie patrzył na nikogo i na nic po drodze. Nie chciał, nie potrzebował nikogo dookoła, zresztą pewnie już wiedzą albo zaraz się dowiedzą, co zrobił.
Trzasnął za sobą drzwiami własnego pokoju. Był rozgoryczony i wściekły. Nadal drżały mu ręce czerwone od krwi. Jej krwi. Tej, którą kochał. Tej, którą pozbawił życia. Nie czuł niczego poza tymi dwoma emocjami, wciąż widział przed oczami ten jej uśmiech, jakby była pogodzona ze śmiercią. Gówno prawda, nie chciała umierać, nie tak, chciała żyć!
Krew na dłoniach go przerażała, ale nie chciał jej zmywać. To byłby definitywny koniec wszystkiego, nie potrafił się na to zdobyć. Przeklęty Niszczyciel Czasu. Naprawdę musiał mu wszystko odebrać? Za co, do cholery? Nie zasłużyli nawet na normalne, ludzkie pożegnanie?
Pragnął śmierci, lecz wiązała go obietnica, że tego nie zrobi. Nie chciał jej składać, ale nie potrafił jej odmówić. Był jej katem, odebrał jej życie. Miała prawo nim rozporządzać, zasługiwał na cierpienie. To wszystko było niedorzeczne, ale mógł winić tylko siebie. Gdyby lepiej nad sobą panował, nigdy by jej nie pokochał.
Opadł na kolana w bezsilnej wściekłości. Czym sobie na to zasłużyli? Tak smakuje zwycięstwo? To ta dobra strona? Gówno prawda. W tej wojnie nie było nikogo dobrego, Zakon był równie przegnity co Noah.
W kolejnym przypływie wściekłości wstał i zaczął wszystko przewracać. Biurko, szafę, łóżko. Wywalał rzeczy swoje i jej. Ze ściany zdarł katany i połamał im ostrza, nie bacząc na to, że się kaleczy. Darł ubrania, pościel we wściekłości. Wściekał się na wszystko. Na świat, na siebie, na przeklętego Niszczyciela Czasu, na każdego w tym przeklętym budynku, na Vivian… Nie, na Vivian nie potrafił się wściekać. Chciał, bo to przyniosłoby ulgę. Nie potrafił, bo wiedział, ile ją to kosztowało. Wiedział lepiej niż ktokolwiek inny.
Opadł na podłogę i spojrzał na swoje drżące, zakrwawione dłonie. Nie miał siły się wściekać. Nie potrafił złamać danej Vivian obietnicy i wszystkiego zakończyć. Nie chciał zapomnienia, choć to przyniosłoby ulgę. Nigdy w życiu nie był tak samotny i rozbity. Patrzył na swoje dłonie i obraz coraz bardziej mu się rozmazywał. Dopiero po wielu godzinach zrozumiał, że płacze.

Dodaj komentarz