I had to fall, to lose it all, but in the end it doesn’t even matter.

Odchyliła się po raz kolejny. Nie sądziła, że Jack jest aż tak dobry. Jego możliwości dalece przewyższały normalnych ludzi, bez problemu dotrzymywał jej kroku i walka na noże stała się naprawdę zacięta ledwo po kilku ruchach.
Jack wykorzystał jej unik, żeby kopniakiem wytrącić ją z równowagi. Uderzyła plecami o podłogę, wypuszczając powietrze z płuc. Nie pozwoliła mu jednak na przejęcie kontroli nad walką. Celnym kopniakiem posłała go na ścianę i podniosła się, od razu atakując. Był na to przygotowany, zrobił tylko minimalny unik i zaatakował, nim jeszcze zdążyła się wycofać. Zamiast jednak zranić ją nożem, uderzył dziewczynę w splot słoneczny. To ją skutecznie unieszkodliwiło na czas potrzebny mu, aby ją rozbroić i spętać. Walka była skończona.
– I po co było się wyrywać? – zapytał. – Zaoszczędziłabyś sobie bólu.
– To jeszcze nie koniec – wykrztusiła.
– Naprawdę nie wiesz, kiedy się poddać.
– Czego ty ode mnie chcesz?
Zaśmiał się drwiąco, wiążąc ją ciaśniej niż było to konieczne.
– A miałem cię za inteligentną dziewczynę, Vivian. Moce Anioła Lucyfera są naprawdę wyjątkowe. Nawet nie wiesz, jaką jesteś szczęściarą.
Oczy brązowowłosej rozszerzyły się ze strachu. Teraz w pełni rozumiała motywy Jacka i to ją przeraziło. Pragnął potęgi Anioła Lucyfera dla siebie, po to ją tu ściągnął w tym czasie. Najwyraźniej chciał użyć wiedźmy do przejęcia jej mocy, po czym wykonać zadanie zlecone przez Ligę. Pytanie, co zrobi z nią? Z pewnością brał pod uwagę, że nie będzie siedzieć grzecznie i milczeć, więc nie puści jej z powrotem. Pewnie zabije i uda, że był to wypadek. Misja jest niebezpieczna, więc może się tak zdarzyć, licząc to, że jest mniej doświadczona od innych Cieni. Wszystko ukartuje i prawda nie wyjdzie na jaw, a jeśli, to będzie już za późno.
Vivian doskonale wiedziała, jak moce Anioła Lucyfera są niebezpieczne. W niepowołanych rękach mogą stać się przyczyną naprawdę wielu problemów. Nie wolno ich przekazać byle komu. To byłaby katastrofa, z którą ciężko byłoby sobie poradzić. Sama ich kontrola wymagała od użytkownika mnóstwa pracy, nie można było ich używać ot tak. Do tego innocence nie zniesie kogoś prócz wybranej osoby, a to grozi powstaniem Upadłego. Co prawda, Jack sam by sobie bicz ukręcił, ale przyniosłoby to zbyt dużo strat. Vivian pamiętała, jaką klęską był upadek Sumana Darka, egzorcysty, który zdradził Czarny Zakon. Innocence było wtedy w stanie zniszczyć wszystko dookoła, nie bacząc na konsekwencje. Nie chciała nawet myśleć, co by się stało, gdyby połączyć jego niszczycielską moc z mocą Noah Zemsty. Apokalipsa byłaby bliżej niż wszyscy sądzili.
– Myślisz, że ci na to pozwolę? – warknęła.
– Twoje zdanie się tu nie liczy. Jeszcze dziś wylądujesz na czarnym rynku. Za tak piękną dziwkę kupcy dużo zapłacą.
– Prędzej umrę.
– To też prawdopodobne. Wszystko będzie zależeć od twojej chęci współpracy.
– Nie pozwolę ci przejąć tych mocy. Prędzej się zabiję, a wtedy obejdziesz się smakiem.
Spoliczkował ją, po czym szarpnął do góry za włosy, odchylając dziewczynie głowę.
– Powściągnij swój język, Vivian. Jakbyś nie zauważyła, jesteś na mojej łasce i nic nie możesz zrobić, więc przestań szczekać, bo moja cierpliwość ma granice.
– Pożałujesz tego, zdrajco.
– Z mocą Anioła Lucyfera nikt mi nie zagrozi.
Złapał ją za ubranie na plecach i zawlekł do drzwi. Na korytarzu czekała wiedźma i dwa demony. Żadne z nich nie rzuciło się na Jacka, więc musieli być pod jego kontrolą. Czarownica została złapana w sieć jego zaklęć, wykorzystał moment, gdy była osłabiona, udał, że robi z Vivian przynętę, po czym usmażył dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie spodziewał się tylko, że pieczęcie nie pozwolą wiedźmie wejść do pokoju, przez co musiał wkroczyć do akcji sam.
– Zabierzcie ją do Sofiji – rozkazał demonom. – Sofija, wyciągniesz z niej moce i przekażesz mnie.
– Oczywiście, panie.
Vivian została przeniesiona do willi wiedźmy, nie mając nawet możliwości prób buntu. Demony pilnowały, aby się nie ruszała ze stołu, na którym została ułożona. Mogła tylko obserwować kolejne wydarzenia.
Pomieszczenie niewiele się różniło od innych laboratoriów czarownic czy alchemików, z którymi miała do czynienia. Chyba było to po prostu najlepsze ułożenie dla ich celów, bo raczej nie odgórne zarządzenie. Może brzmiało to zabawnie, ale w rzeczywistości większość wiedźm działało tylko we własnym interesie. Może i lepiej, łatwiej było z nimi walczyć.
Czarownica, kobieta o słowiańskiej urodzie i złym spojrzeniu, kręciła się po całym pomieszczeniu, przygotowując rytuał. W powietrzu czuć było coraz więcej czarnej magii, od której włoski stawały Vivian na karku. Była naprawdę w nieciekawej sytuacji. Jack odebrał jej całą broń, do tego tak mocno związał ręce i nogi, że powoli przestawała je czuć. Krążenie było utrudnione, a przez to traciła na mobilności. Nawet jeśli się uwolni, będzie osłabiona.
Myślała gorączkowo o tym, co powinna zrobić. Czarownica, bliźniaczy interesanci i Jack. To mogło nie być wszystko. Ona była tylko jedna. Najważniejsze jednak, aby najpierw uporać się z tym, co ma tu teraz, zmusić ich do przerwania przygotować. Tylko jak?
Jack wszedł do laboratorium niczym zwycięzca. Niósł broń Vivian. Miecz i sai do kompletu podał jednemu z demonów, zaś z innocence brązowowłosej usiadł na skraju stołu tuż obok dziewczyny.
– Nie pasuje do reszty – stwierdził. – To też część twojej mocy?
– Naprawdę myślisz, że odpowiem? Co to? Sto pytań?
– Tobie i tak już się nie przyda.
– Pozwól, że dam ci przyjacielską radę, Jack. Nie igraj z innocence, bo cię zeżre.
– Myślisz, że tego nie opanuję? – uśmiechnął się lekceważąco.
– Nie wiesz, z czym zaczynasz. Moce egzorcystów nie są dla zwykłych ludzi.
– Nie jestem zwykłym człowiekiem, lecz potężnym Cieniem.
– Zwykłym śmieciem, który dziś dokona żywota. Żeby nie było, że nie ostrzegałam.
– Tym się nie martw. To twoje życie jest zagrożone.
– Noah nie tak łatwo zabić – uśmiechnęła się.
Właśnie wpadła na to, jak rozproszyć ich uwagę. Przecież to było takie proste. Aż sama się sobie dziwiła, że nie pomyślała o tym wcześniej. Nawet nie potrzebowała wolnych dłoni. W końcu jest Noah.
Przywołała swoją ciemną stronę, nie przejmując się tym, że Jack to zauważy. Nie rozumiał natury tej mocy, był zwyczajnym ignorantem, który nic nie wiedział o egzorcystach i Noah. Nic mu po mocy, która go zniszczy, gdy tylko spróbuje po nią sięgnąć. Właśnie dlatego dzisiaj zginie.
Z łatwością wyczuła obecność akum, na które wcześniej nie zwracała uwagi. Przedtem musiała skoncentrować się na czymś innym. Teraz posłała wezwanie. Nieważne, że były to akumy niewielkiego kalibru, nie chodziło o to, żeby były godnym przeciwnikiem. Zamierzała je jedynie wykorzystać dla własnych celów.
– Co robisz? – zapytał Jack, widząc złoty błysk w jej oczach.
– Utrudniam ci zadanie.
– Naprawdę myślisz, że coś wskórasz?
– Czasami wystarczy jedna kropla, aby runęła lawina.
Jeszcze nie przebrzmiały jej słowa, kiedy willa została zaatakowana. Vivian tylko się zaśmiała, widząc niezrozumienie na twarzy Jacka. Nie wiedział, co się dzieje ani jak to sprawiła. Przy odrobinie szczęścia pozbędzie się od razu i jego, i wiedźmy – oboje byli ludźmi, więc trucizna akum powinna zadziałać.
Zapanował chaos. Demony porzuciły swoje role strażników i ruszyły do walki. Jack również. Vivian wykorzystała zamieszanie, żeby zsunąć się ze stołu, z łatwością wylądowała na kolanach. Akumom kazała atakować przede wszystkim wiedźmę i Vessella, mając nadzieję ich zlikwidować bez brudzenia sobie rąk. Na razie jednak tę kwestię zostawiła, skupiając się na uwolnieniu. Demon upuścił jej broń, gdy ruszył do walki, więc miała większą szansę. Chwyciła jedno z sai i przez chwilę manewrowała ostrzem, żeby rozciąć więzy. Nie było to proste, dłonie miała zdrętwiałe, trochę nie czuła palców, przez co zwiększyło się ryzyko, że się zatknie, ale nie zważała na to. Nie było czasu na martwienie się ranami.
W końcu sznur puścił. Syknęła, czując rozciętą skórę. Cięcie jednak nie było zbyt głębokie, choć zapach krwi odwrócił uwagę demonów. Gdy tylko to spostrzegła, niedbale stworzyła barierę wokół siebie, na tyle, by mieć czas przygotować się do walki. Zdrętwiałymi rękami rozcięła więzy na nogach i chwyciła broń.
Wrzask przebił się przez odgłosy bitwy. Bolesny, skrzekliwy i drażniący uszy. Vivian odwróciła się gwałtownie. Kilka metrów dalej po posadzce miotała się wiedźma. Jej skóra pokryta była czarnymi gwiazdkami oznaczającymi, że wirus akum już się uaktywnił.
– Trafiona – zaśmiała się, aktywując również innocence.
Co prawda niepełne, bo Jack nadal miał jej sztylet, ale zamierzała go szybko odzyskać. Ważne, że jednego przeciwnika ma z głowy – wiedźma rozsypała się w popiół, wrzeszcząc w niebogłosy.
– Nie – warknął Jack, patrząc na Vivian. – Twoja sprawka.
– Nie dam się tak łatwo pokonać.
– Pożałujesz tego. Brać ją.
Tylko się zaśmiała, pozwalając sobie na użycie trochę więcej mocy Zemsty niż zwykle. Przejechała dłonią po ostrzu Czarnej Róży, szepcząc:
– Innocence, przeniesienie.
Nie musiała mieć sztyletu przy sobie, żeby przenieść moc na dowolną broń. Była Aniołem Lucyfera, nie było dla niej rzeczy niemożliwych.
Demony zaatakowały jednocześnie. Unikała bezpośrednich trafień, wykorzystując ostatnie akumy jako tarcze. Wiedziała, że będzie trudno. W końcu to bliźniacze demony, a jeszcze miała na głowie Jacka. Stworzyła naprędce plan i przestała się chować. Musiała pójść na całość już teraz.
Demony posługiwały się żywiołami: jeden ogniem, drugi wodą. Lawirowała pomiędzy nimi tak, aby mogli neutralizować swoje ataki. Dzięki temu zauważyła, że są dość głupie jak na interesantów. W ogóle nie wyciągali wniosków z jej zachowania, jakby byli zaprogramowani na tylko część odruchów. Zamknięcie ich w kręgu było banalnie proste, aż nie mogła uwierzyć, że poszło tak łatwo.
Uderzenie w plecy wytrąciło ją z równowagi. Upadła podcięta w brutalny sposób, niemal łamiąc nadgarstek. Przyczajony dotąd Jack zaatakował. Był jak nieustająca burza, musiała bronić się na leżąco, a że straciła katanę przy upadku, pozostała jej walka wręcz, nim będzie mogła sięgnąć po sai.
– Myślisz, że pozwolę ci ich odesłać? – zapytał.
– Wystarczy chwila twojej nieuwagi. Tego kręgu nie złamiesz ani ty ani oni.
– Krąg zniknie, gdy stracisz kontrolę nad zaklęciem. Wystarczy pozbawić cię przytomności – uśmiechnął się sadystycznie.
– Spróbuj.
Odrzuciła go od siebie prostą inkantacją – nie spodziewał się tego. To dało jej cenną sekundę na podniesienie się i sięgnięcie po sai. Wyszła mu naprzeciw, kiedy zaatakował jej sztyletem. Wymieniali ciosy, raniąc się wzajemnie. Były to jednak lekkie cięcia, nie pozwolili na więcej. Ataki, uniki, brudne zagrywki – wszystko, żeby zwyciężyć. Jack był mistrzem walki wręcz, doskonale łączył ją z walką krótkim ostrzem, do tego był silny i szybki.
Jego pięść wylądowała na podbródku Vivian, którą odrzuciło do tyłu. Starła z ust strużkę krwi, szykując się do kolejnego starcia. Brakowało jej już sił, gdy on miał ich jeszcze wiele. Był perfekcyjnie przygotowany, więc i ona przestała zwracać uwagę na to, czy techniki, których używa, są niebezpieczne i wyczerpujące.
Ułożyła ręce równolegle do siebie z dłońmi na zewnątrz, po czym szybkim ruchem rozprostowała je. Na torsie Jacka pojawiła się podłużna rana jak od miecza, ale nie powstrzymało go to przed rzuceniem się na nią. Przewrócił dziewczynę, wbijając ostrze w jej bark. Wrzasnęła z bólu, ale złapała go za nadgarstek. Drugą ręką sięgnęła do twarzy blondyna, niemal udało jej się go oślepić na jedno oko. Odchylił się, przyduszając jej biodra do podłogi. Wyszarpnął też rękę razem z ostrzem, przekręcając je w ranie. Pięść Vivian wylądowała na jego klatce piersiowej – celowała w splot słoneczny, ale to przewidział i zrobił unik. Zamachnął się na nią ponownie, lecz tym razem broń wbiła się w podłogę. Vivian zdążyła się odchylić. Pięścią uderzyła go w nadgarstek i puścił rękojeść.
– Odbieram, co moje – warknęła.
Strąciła go z siebie, wyrwała z podłoża innocence i podniosła się na nogi. Ledwo zablokowała kolejny cios, chwilę później oberwała w bok. Wyczuwając jej słabość, Jack atakował bez wytchnienia. Znów ją podciął, ale tym razem była na to przygotowana i odbiła się na rękach, żeby stanąć na równe nogi. Niemal od razu kopnęła go w bok, tnąc głęboko policzek. Krzyknął z bólu, ale nie zatrzymał się. Chwycił ją za uzbrojoną rękę i wykręcił za plecy aż kości Vivian zatrzeszczały, a z jej ust wydobył się bolesny jęk. Pchnął ją mocno na ścianę, uderzyła z głuchym łoskotem, ale utrzymała przytomność.
– Zatłukę cię tutaj, Vivian. Rozedrę na strzępy – zaśmiał się.
– Dasz radę? – wydyszała.
– Ledwo trzymasz się na nogach, a masz siłę szczekać.
Wolną ręką wyrysowała na ścianie niewielki krąg i użyła go do ataku. Jack odskoczył poparzony, puszczając ją. Celny kopniak w brzuch posłał go kilka metrów dalej, Vivian znów użyła mocy Noah, aby go ciąć. Blondyn zatoczył się do tyłu, ale utrzymał na nogach. Krew ciekła z jego ran strumieniami, oddychał urywanie, lecz dziewczyna nie była w lepszym stanie. Używanie pełni mocy też ją wyczerpywało, a jeszcze straciła mnóstwo sił wcześniej. Wiedziała, że jeszcze trochę tego morderczego pojedynku i padnie. Zanim jednak to nastąpi, pozbędzie się zagrożenia. Nie może pozwolić sobie na błędy.
Zaatakowała pierwsza, łącząc techniki. Cięła bez litości, choć sztylet był zbyt lekką bronią, by naruszyć kości, a do Czarnej Róży miała za daleko. Nie mogła utracić przewagi, którą właśnie uzyskała. Pogłębiła ranę na torsie mężczyzny i pchnęła go na ścianę. Chwyciła Jacka za włosy i uderzała głową do momentu aż przestał się rzucać. Na pewno stracił przytomność, choć nie była pewna, czy przeżył.
Nie czekając na rozwój wypadków, dokończyła zaklęcie i odesłała demony. Padła na kolana tuż przy Czarnej Róży, próbując uspokoić oddech. Była w strzępach, dawno walka nie kosztowała jej aż tyle.
Usłyszała ruch za sobą. Zdążyła się odwrócić, gdy wylądowała na podłodze. Jack chwycił ją za szyję i zaczął dusić. Miał jeszcze sporo siły w zapasie, choć ledwo widział przez krew.
Szarpała się, czując palący ból w płucach. Przed oczami miała coraz więcej czarnych plam, ale nie mogła pozwolić sobie na utratę przytomności. Wymacała rękojeść Czarnej Róży i zamachnęła się na niego. Uchylił się, ostrze przecięło tylko włosy, ale Jack zwolnił uścisk. Odsunęła go od siebie kopniakiem, krztusząc się powietrzem.
Nie zdążyła wstać, kiedy usłyszała strzał i poczuła ból. Blondyn wyciągnął broń. Strzelił po raz kolejny, ale zdążyła się odsunąć. Podniosła się błyskawicznie, czując przypływ adrenaliny. Strzelał na oślep, ale nie mógł jej już dosięgnąć. Za to ona jego owszem. Szybkim cięciem pozbawiła Jacka uzbrojonej w pistolet ręki poniżej łokcia. Wrzasnął z bólu, patrząc na krwawiący kikut. Kopniakiem posłała go pod ścianę.
– Popełniłeś dwa poważne błędy, Jack – wycharczała. – Pierwszy, kiedy zdradziłeś Ligę. W imię czego? Siły? Mocy? Ambicji? Zachowałeś się jak zwykły śmieć.
– Oceniasz mnie? – zaśmiał się słabo.
– Stwierdzam fakt. Złamałeś wszystkie zasady, którymi kierują się Cienie.
– Co złego jest w pragnieniu mocy?
– Takim kosztem? – uniosła brwi.
– Dobro i zło – prychnął rozbawiony. – Naprawdę w to wierzysz? Aż taką idiotką jesteś?
– Nie jest ważne, w co wierzę, ale nie potrafię wybaczyć zdrady. Kiedy się coś obiecuje, należy słowa dotrzymać.
Widziała, jak szykuje się do kolejnego ataku, więc przeciągnęła ostrzem po jego kolanach. Upadł z krzykiem bólu. Więcej się nie ruszy.
– Twoim drugim błędem było ściągnięcie mnie tutaj i próba odebrania mocy Anioła Lucyfera – kontynuowała.
– Ty tego nie chcesz – wydyszał.
– To jest mój ciężar. Zadarłeś z niewłaściwą osobą. Jestem Noah Zemsty i przynoszę pomstę zdrajcom takim jak ty. Upadłeś, Jack. Straciłeś wszystko, a zaraz stracisz życie.
– To nie ma już znaczenia. Nawet ty podzielisz mój los.
– Lecz nie dzisiaj. Warto było?
Uśmiechnął się i kiwnął słabo głową. Umierał, stracił już mnóstwo krwi i tracił dalej. Vivian nie musiała go dobijać, nawet nie chciała. Bolesna śmierć była idealna dla zdrajcy, którym się stał. Pragnął mocy, zaprzedając duszę. Stracił wszystko w momencie upadku. Ten, który miał niszczyć zagrożenie, sam się nim stał zaślepiony ambicją, która nie zna ograniczeń.
– Nie dobijesz mnie? – zapytał cicho.
– Nie ma takiej potrzeby.
– Nawet, jeśli poproszę?
– Nie proś mnie o litość. Dla zdrajców nie istnieje. Byłeś śmieciem za życia, więc zdychaj jak śmieć.
– Więcej w tobie ciemności niż się wszystkim wydaje.
– Tym jest Anioł Lucyfera.
Jack już się nie odezwał, nie miał siły. Umierał przez kilka kolejnych minut, patrząc na Vivian. W końcu oczy zaszły mu mgłą, a klatka piersiowa przestała się poruszać. Brązowowłosa sprawdziła dla pewności, ale już nie żył. To był koniec.
Schowała katanę do saya, zebrała sai i rozejrzała się po polu bitwy. Było widać, że odbyła się tu walka na śmierć i życie. Budynek zresztą długo też nie postoi, akumy z pewnością uszkodziły ściany nośne, żeby dostać się do środka. Powinna stąd wyjść jak najszybciej i zdać raport Radzie. Powinni wiedzieć, że w szeregach mieli zdrajcę, mógł narozrabiać bardziej.
Wywlekła się z willi obolała i wykończona. Adrenalina ustąpiła potwornemu zmęczeniu, rany nadal krwawiły, a kula wciąż tkwiła tuż nad biodrem, utrudniając poruszanie. Nie chciała nawet liczyć, ile ran zadał jej Jack. Tym zajmie się później.
Oparła się ciężko o mur oddzielający willę od ulicy. Nogi się pod nią ugięły i osunęła się na ziemię. Nie miała siły wstać. Oparła policzek o zimny kamień i zamknęła oczy, pozwalając, aby ogarnęła ją ciemność.

2 thoughts on “I had to fall, to lose it all, but in the end it doesn’t even matter.

  1. Gurdun pisze:

    A kiedy skończysz opowieść?

Dodaj komentarz