Behind those eyes lies a truth than grief Behind those beautiful smiles I’ve seen tragedy The flawless skin hides the secrets within Silent forces that secretly ignite your sins

Vivian siedziała po turecku na środku placu treningowego i medytowała. Wykorzystała czas, w którym Saii poszła zająć się dzieciakami. Obecnie nie musiała już spędzać przy treningu brązowowłosej tak dużo czasu jak na początku, pozostawiała ją z zadaniami i zajmowała się innymi obowiązkami. Vivian to odpowiadało, było wiele rzeczy, które chciała sprawdzić samodzielnie, a w zrozumieniu siebie nie można było jej pomóc całkowicie. Tę część musiała zrobić sama.
Od kilku minut czuła się obserwowana, ale nie podnosiła powiek. Nie była to Saii ani Arianne, bo te wyczuwała bez problemu. Było to trochę ciekawe, choć nadal bardziej zajęta była uporządkowywaniem wspomnień Zemsty – niedawno okazało się, że w pamięci nadal ma dużo luk. Było to na tyle ważne, że wyjaśniało istotę mocy Zemsty, która nie była tylko przydatna do ukrycia się, ale także do pełnej walki. Adaptacja miała tu całkiem inne znaczenie i prawdopodobnie Noah jeszcze nie wiedzieli, kim w rzeczywistości jest Czternasta. Chyba, że odzyskali pełną pamięć sprzed Trzech Dni Ciemności.
Brązowowłosa otworzyła oczy i spojrzała na jedenastoletnią, jasnowłosą dziewczynkę, która przyglądała jej się ciekawie zza filaru. Uśmiechnęła się do niej, próbując skojarzyć jej imię. Po chwili się udało.
– Wszystko w porządku, Nina? – zapytała.
Dziewczynka kiwnęła głową, lekko się rumieniąc. Vivian nie rozumiała, o co może chodzić. Dotąd nie widywała tej małej wśród innych członków Klasztoru, w sumie to chyba widziała ją tylko raz tuż przybyciu u Matki.
Nina cofnęła się, gdy brązowowłosa wstała i postąpiła kilka kroków w jej stronę.
– Jestem aż taka straszna?
– Nie, Nina po prostu nie przepada za obcymi – wyjaśniła Saii, zatrzymując się przy dziewczynce i głaszcząc ją po włosach. – Musi się do ciebie przyzwyczaić.
– W porządku. Już myślałam, że coś ze mną nie tak.
Białowłosa zaśmiała się wdzięcznie, słysząc ten lekki ton u przyjaciółki. To świadczyło tylko o tym, że dziewczyna pogodziła się ze sobą i teraz będzie już tylko lepiej.
– Gotowa na drugą rundę?
– Tak.
– Nina, zaparzysz nam później herbaty?
Dziewczynka pokiwała głową i pokazała coś na migi Saiichi, która zaśmiała się. Po chwili skłoniła się jasnowłosej.
– O co chodziło? – zapytała Vivian.
– Nieważne.
– Więc dlaczego mam wrażenie, że chodziło o mnie.
– Nina po prostu stwierdziła, że jesteś najciekawszą obcą, która się tu do tej pory pojawiła. W ogóle zaskakujące jest to, że się tobą zainteresowała – uśmiechnęła się. – Najwyraźniej Anioł Lucyfera przyciąga do siebie wrażliwych ludzi.
– Czy wrażliwych ludzi? Tego nie wiem, ale na pewno kłopoty. Co tym razem?
– Wręcz.
– Znowu mnie stłuczesz.
– Już ci mówiłam, co masz robić. Nie moja wina, że nie rozumiesz.
– Ty naprawdę potrafisz być zołzą.
– Dopiero teraz zauważyłaś?
– Za dużo gadasz.
Vivian zaatakowała, choć spodziewała się uniku ze strony Saii. Codziennie powtarzały ten sam schemat, którego brązowowłosa nie potrafiła przełamać. A może po prostu nie chciała. Strażniczka nie była przekonana, co do tłumaczeń przyjaciółki, widziała, że coś nie gra, ale wciąż tego nie rozgryzła. Vivian była dość tajemnicza i świetnie ukrywała swe prawdziwe pobudki, gdy chciała. Nadal nie zdradziła wszystkiego, co odkryła w związku z „adaptacją” Zemsty. Białowłosa nie naciskała, czekając na odpowiedni moment, w którym dziewczyna jej to wyjaśni. Mimo to była na jak najlepszej drodze do ukończenia treningu.
Ćwiczyły do kolacji. Wynik znów był ten sam – Saii wygrała wszystkie pojedynki, ale tym razem Vivian miała mniej stłuczeń niż zwykle. Tajemniczy uśmiech na jej twarzy tylko wzmagał ciekawość białowłosej, która miała już to do siebie, że chciała wiedzieć wszystko. Frustrowało ją, że jakaś wiedza jest poza jej zasięgiem lub musiała na nią poczekać aż zostanie obdarzona odpowiednią dozą zaufania. Świerzbiło ją, aby o to zapytać, ale się powstrzymała. Przyjdzie i na to pora.
Przez kolejne kilka dni Vivian zauważyła, że Nina pojawia się coraz częściej w pobliżu. Obserwowała dziewczynkę kątem oka, udając, że jej nie zauważa, żeby mała mogła się przyzwyczaić i wyjawić powód swojej obserwacji. Ten okazał się prostszy niż sądziła – Kołysanka.
Brązowowłosa wyłożyła się na sofie w pustej świetlicy i nuciła pod nosem. Była wykończona po treningu i starciu z Saiichi, więc zamiast medytacji, która powoli wchodziła jej w nawyk, postanowiła nic nie robić przez jakiś czas. Kątem oka dostrzegła Ninę siedzącą niedaleko drzwi w ciemnym kącie. Wtedy ją olśniło.
– Chodzi ci o melodię, prawda? – zapytała.
Jasnowłosa pokazała coś szybko, gdy Vivian podniosła głowę w jej stronę.
– Wolniej, bo nie rozumiem wszystkich znaków.
Nina powtórzyła. Brązowowłosa starała się sobie przypomnieć system znaków migowych, ale połowa nadal była dla niej niezrozumiała.
– Chyba będę musiała poprosić Saii o kilka lekcji – westchnęła. – Jak chcesz, możesz usiąść bliżej. Nie zjem cię przecież.
Ułożyła się z powrotem w poprzedniej pozycji i wróciła do nucenia, dając jej wolną drogę. Nie oczekiwała cudów, bo sama długo przyzwyczajała się do nowych ludzi. Zdziwiła się więc, gdy dziewczynka kilka minut później przysiadła się do niej. Nie dała jednak tego po sobie znać. Uśmiechnęła się rozbawiona do Saii, która zastała je w ten sposób jakąś godzinę później.
– Niesamowite. Do mnie przyzwyczajała się chyba z rok – stwierdziła białowłosa.
– Najwyraźniej wybrałaś złą melodię.
– Melodię? Ty coś nucisz?
– Czasami. Taki mały rodzinny sekret – zaśmiała się. – Tylko nie rozumiem połowy tego, co mi pokazuje. Znajdziesz czas na jakieś lekcje?
Nina dość sporo czasu spędzała w towarzystwie Vivian. Pokazała jej nawet skrzypce, na których bezbłędnie zagrała Kołysankę – brązowowłosa była w szoku, ale pochwaliła ją za to. Polubiła dziewczynkę, która mimo braku umiejętności mowy, była bardzo cennym i przyjemnym towarzyszem.
Gdy Vivian zeszła rano do jadalni na śniadanie, usłyszała niesamowity gwar. Zwykle nie było tu tak głośno, nawet dzieciaki nie robiły hałasu, więc było to dość niepokojące. Dziewczyna odebrała śniadanie i dosiadła się do Saii.
– Coś się dzieje? – zapytała.
– Nie.
– Więc skąd to poruszenie?
– Za dwa dni jedziemy do miasta niedaleko stąd na targ i festiwal.
– Aha. Rozumiem.
– A ty jedziesz z nami.
– Chyba nie mam ochoty na zabawę.
– Dlaczego nie? – usłyszała za plecami.
– Matko – pośpiesznie skłoniła głowę.
– Odpoczynek jest równie ważny co codzienne ćwiczenia. To też lekcja. Co prawda czeka was cały dzień podróży w jedną stronę, ale dla większości mieszkańców Klasztoru to jeden z tych dni, kiedy widzą świat na zewnątrz. Ty również powinnaś jechać, Vivian. Może przeżyjesz przygodę. Zastanów się nad tym – i poszła.
– Mam cię przekonać? – zapytała Saii.
– Możesz mi o tym opowiedzieć. Wtedy zdecyduję.
– To co chcesz wiedzieć?
– Z jakiej okazji ten festiwal?
– Na pamiątkę pewnej pary, której miłość uratowała miasto. Legenda mówi, że pewnej zimy do miasta zawitał demon, który niszczył wszystkie budynki, krzywdził kobiety, zabijał mężczyzn. Robił tak co roku, siejąc strach i spustoszenie. Pewna para zakochanych szykowała się do ślubu na wiosnę, kiedy zakwitną kwiaty. Wiedzieli jednak, że demon może wszystko zniszczyć, więc postanowili działać. Mogli, co prawda, uciec, ale nie chcieli tego tak zostawić. Było to miejsce, gdzie się wychowali, tu chcieli założyć rodzinę i zostać pochowanymi, kiedy przyjdzie czas. Odnaleźli legendarny oręż przeciwko demonom: miecz i tarczę. Były jednak tak ciężkie, że jedna osoba nie mogła użyć obu naraz, a osobno były bezużyteczne. On wziął miecz, ona tarczę. Zmierzyli się z demonem, który rozsierdził się jeszcze bardziej. Był jednak przekonany, że nie pokonają go. Przecież był bardzo potężny. Jakież było jego zdziwienie, kiedy zza tarczy, na której zatrzymały się jego pazury, wyłonił się miecz i wbił się prosto w jego serce. Atak na tarczę bowiem odsłonił jego pierś. Para została bohaterami, ale niestety nie zachowały się ich imiona. Za to co rok w dniu, w którym pokonali demona, odbywa się festiwal zakończony pokazem sztucznych ogni.
– A magiczny oręż?
– Podobno przepadł wraz z demonem. Mówi się, że jeśli para bardzo kochających się ludzi, pójdzie w góry, gdy nadejdzie zagrożenie dla ich szczęścia, znajdą legendarny oręż i zapanuje wieczny pokój.
– Brzmi to jak bajka.
– W każdej legendzie jest ziarno prawdy. Nie musisz w nią wierzyć, żeby dobrze się bawić. To masz ochotę pojechać?
– W sumie to nic nie tracę – uśmiechnęła się Vivian.
– Dobra decyzja.
Roześmiały się. W dobrych humorach przeprowadziły trening. Odpoczynek bez zobowiązań także był im potrzebny, a Vivian musiała przyznać, że trochę stęskniła się za gwarem miasta. Było to jej naturalne środowisko, w którym się wychowała i czuła swobodnie. Poza tym jej druga natura żądała szaleństwa, więc odrobina nie zaszkodzi. Najwyżej Saii trochę na nią pokrzyczy, udając, że jest bardziej święta, choć to niekoniecznie prawda.
– Dlaczego Nina nie jedzie? – zapytała brązowowłosa w wieczór przed wyjazdem.
– Mówiłam ci: boi się obcych, więc jej nie bierzemy. To dla jej dobra.
– A zapytałaś w ogóle czy chce?
– Nina nigdy z nami nie jeździła.
Vivian odwróciła się na pięcie i poszła. Nie rozumiała tego. Była przekonana, że jasnowłosa jest traktowana jak inni członkowie Klasztoru, a tu coś takiego. Nadal nie mogła wyjść z szoku, gdy dziewczynka powiedziała, że nie jedzie i życzy jej dobrej zabawy. Na pytanie o powód nie odpowiedziała.
Brązowowłosa skierowała się do pokoju Matki, chcąc z nią na ten temat porozmawiać. Mała powinna mieć takie same możliwości poznania świata jak inne dzieciaki. To musiała być jej decyzja, czy chce jechać czy nie.
– Wejdź, Vivian. W czym ci mogę pomóc?
– Mogę wziąć Ninę z nami? – zapytała.
– Jeśli będzie tego chciała, to tak. Wiem, że się nią zaopiekujesz. Nina?
Jasnowłosa uśmiechnęła się, pokiwała energicznie głową i podbiegła do Vivian, wieszając się jej na szyi. Walker uśmiechnęła się smutno. Tęskniła za Abbą, która każdy pomysł przyjmowała z entuzjazmem i radością. Jak się okazało, niemej podopiecznej Klasztoru tych dwóch cech również nie brakowało. Wystarczyło ją lepiej poznać.
Dzieciarnia wręcz nie mogła doczekać się wyjazdu i ciągle pośpieszali opiekunów, którzy starali się dopilnować każdego szczegółu. Vivian tylko uśmiechała się pod nosem, widząc szczęście na twarzy Niny na grzbiecie konia obok. Właśnie to chciała dać tej dziewczynce – wolność.
Droga minęła im spokojnie, a miasto przywitało gwarem uliczek i ściskiem tłumu. Większość kupców i gości przyjechało już dziś, w większości gospód nie było miejsc, ale Klasztor Tysiąca Mieczy rozwiązał tę sytuację już dawno i nie musieli się o to martwić. Następnego dnia miały ich czekać atrakcje, więc nikt nie protestował przed wcześniejszym pójściem do łóżka.
Vivian dzieliła pokój z Saii, co było naprawdę dobrym rozwiązaniem, bo białowłosa nie miała nic przeciwko, by przyjaciółka zajęła posłanie przy oknie.
– W tym roku chyba będzie więcej ludzi niż w poprzednim.
– Czyli tłum. Musi coś w tym być w takim razie.
– Zobaczysz jutro.
– O ile będę w stanie dotrwać do końca. Dzieciaki potrafią wykończyć człowieka.
– Fakt – zaśmiała się białowłosa. – Ale nie musisz cały dzień z nami chodzić. Ty też masz odpocząć.
– Obiecałam Ninie. Zresztą jest pod moją opieką.
– Ale chyba nie cały dzień, co?
– Zobaczymy.
Kupcy od samego rana zachwalali swoje towary, wielu z nich na co dzień handlowało wzdłuż Jedwabnego Szlaku, ale dziś była wyjątkowa okazja. Przy okazji miasto przystrajało się na wieczorny festiwal, o którym mówili wszyscy bez wyjątku. Przy tym można było dostać specjalnie przygotowane na ten dzień słodycze i pełno pamiątek przypominających odważną parę, legendarny oręż czy siejącego spustoszenie demona.
Vivian z Niną oddzieliły się od pozostałych, którzy również rozeszli się pojedynczo lub grupkami. Tylko dzieciaki miały trzymać się razem w pobliżu Saii, której pomagał Ian. Brązowowłosa tylko się uśmiechnęła, widząc radość z dość wątpliwego zadania – ważne, że mógł spędzić trochę czasu w towarzystwie Strażniczki, która okazywała mu pewne względy, choć niczego nie deklarowała. Taka już była.
Dla Niny wszystko było zachwycające, choć do ludzi podchodziła bardzo ostrożnie. Może właśnie dlatego złapała Vivian za rękę zanim ta to zaproponowała. Chwilami ciężko było jej pokazywać, co chce powiedzieć, jedną dłonią, ale brązowowłosa rozumiała, o co chodzi. Sama niegdyś też tak reagowała w czasie dni targowych i wszelkich świąt, teraz podchodziła do tego z większym dystansem, ale Ninie pozwalała na wszystko. Chciała, by ten dzień był wyjątkowy dla dziewczynki. Nie do końca potrafiła to racjonalnie wyjaśnić, ale wiedziała jedno – gdyby Matka nie zgodziła się na wyjazd podopiecznej, zostałaby z nią w Klasztorze. Teraz jednak o tym nie myślała, widząc rozpromienioną buzię i lśniące, zielone oczy. Razem kosztowały egzotycznych potraw, wybierały ozdoby, Vivian targowała się ostro z kupcami, wiedząc, że ci starają się zarobić jak najwięcej i zawyżają ceny.
– Zmęczona?
Brązowowłosa odchyliła głowę, by za ławką, na której siedziały z Niną, zobaczyć Iana. Uśmiechnęła się.
– Może trochę. Jest dużo rzeczy do zobaczenia.
– Możemy przypilnować Ninę przez jakiś czas, a ty zajmiesz się sobą.
– Nie trzeba, Ian.
– Trzeba, trzeba. Odpręż się. Nina, idziemy na jakieś ciastko? Ja stawiam.
Dziewczynka pokazała mu, co myśli o przekupstwie, co rozśmieszyło oboje starszych. Zapytała też Vivian, czy to w porządku.
– Jeśli chcesz, idź z nimi. Nie mam nic przeciwko.
Nina zapewniła, że sztuczne ognie chce zobaczyć razem z nią, więc muszą się spotkać później, przytuliła ją na pożegnanie i poszła z Ianem.
Vivian przeszła się jeszcze po targu, po czym schroniła przed gwarem w niewielkiej gospodzie, gdzie było dużo spokojniej niż na zewnątrz. Zamówiła kieliszek wina i usiadła przy jednym ze stołów. Myślami wędrowała w różne strony, zastanawiała się też, co u Arte. Miała nadzieję, że się nie przepracowuje i nie jest zbyt marudny, bo nie ma komu dokuczać.
– Można? – usłyszała.
– Proszę.
Naprzeciw usiadł mężczyzna, na którego początkowo nie zwracała uwagi, patrząc w jakiś punkt ponad nim. Nie przeszkadzało jej towarzystwo, bo w każdej chwili mogła odejść.
Nieznajomy uśmiechnął się do niej, gdy na niego spojrzała, i zamówił butelkę sake. Był przystojny do tego stopnia, że nawet po samym wyglądzie Vivian ślepo obstawiałaby, że nie jest człowiekiem. Lustrowała go spojrzeniem, miał czarne, długie włosy odstające charakterystycznie do tyłu i bursztynowe oczy, prawe zawadiacko przymknięte. Jego strój także nie pasował do ludzi dookoła – na wierzchu miał luźno narzucone oliwkowe kimono w pionowe pasy, drugiego nie dostrzegła w półmroku stołu, który wybrała. Kątem oka zauważyła, że jest sporo miejsca, które mógł zająć, a wybrał właśnie to.
– Nie oczekuj, że naleję ci sake – odezwała się.
– Europejki zawsze zaczynają pierwsze rozmowę z nieznajomym?
– Ty również nie jesteś stąd.
– Z Edo.
– Daleko zawędrowałeś.
– Ty również. Krótkie włosy, męskie ubranie. Można cię pomylić z chłopakiem.
– Tylko gdybym ukrywała swoją kobiecość – uśmiechnęła się kpiąco. – Nie podoba ci się?
– Nie znam się na europejskiej modzie.
– Może to zabrzmi śmiesznie, ale ja również. Na pewno jednak źle się podróżuje w długiej sukni z gorsetem. Tylko facet mógł wymyśleć takie tortury.
– Ładniej byłoby ci w kimonie – zauważył brunet.
– I też krępowałoby moje ruchy, bo raczej nie mogłabym pozwolić sobie na takie luzactwo jak ty.
Nieznajomy zaśmiał się. Wyglądało na to, że po prostu poszukiwał towarzystwa do sake i z niewiadomych powodów wybrał właśnie ją.
– Wszystkie Europejki są tak wygadane?
– Nie, tylko te, które podobno łatwo pomylić z chłopakami. Jesteś daleko od domu…
– Rihan – podpowiedział.
– Rihanie. Swoją drogą dość ciekawe imię.
– Ty również jesteś daleko od swojego…
– Vivian – przedstawiła się.
– Też ładnie. Zrobiłem sobie wycieczkę rodzinną. W Edo jest inaczej niż tutaj.
– Owszem. Nie ma zbyt dobrej atmosfery.
– Byłaś kiedyś w Edo?
– Owszem. Kilka lat temu i nie wspominam tej wizyty zbyt dobrze.
– Teraz się poprawiło. Można powiedzieć, że osobiście za to ręczę.
Vivian roześmiała się. Rihan nie wiedział, z kim rozmawia, więc miała niewielką przewagę. Przy tym uważała też na alkohol. Z takimi jak on wolała nie pić, dopóki nie pozna jego rzeczywistych zamiarów.
– Jeszcze chwila i bym uwierzyła, że jesteś Panem Pandemonium, Rihanie.
– Wygadana i inteligentna. Lubię cię.
– Zmierzasz do czegoś konkretnego, Rihanie? – pochyliła się lekko w jego stronę. – Ludzie nie są tak przystojni.
– Ty też nie jesteś w pełni człowiekiem – zauważył.
– Jestem nim bardziej niż ty, Rihanie-demonie. Mogę ci zagwarantować.
– Nie jem ludzkich wątrób, jeśli ci o to chodzi. Nie musisz się mnie obawiać.
– Nie boję się ciebie. Jestem bardziej ciekawa, co yokai z Edo robi w takim miejscu i czemu zaczepił właśnie mnie.
– Mówiłem. Wycieczka. A czemu ty? Bo wyglądałaś, jakbyś potrzebowała miłego towarzystwa – uśmiechnął się.
– O, ratujesz damy w potrzebie – zaśmiała się. – Rycerski yokai. Rzadki widok.
– Nie wierzysz mi?
– Jestem po prostu ostrożna, ale wierzę, że nie wszystkie demony są złe. Po prostu zastanawiam się nad twoim wyborem stolika. To ciekawe.
– A mnie zastanawiało, dlaczego siedzisz tu sama. To też w pewnym sensie jest ciekawe.
– I co? Znalazłeś odpowiedź? – zapytała.
– Owszem. Jesteś smutna i tęsknisz za kimś. Do tego coś cię wyróżnia wśród ludzi.
– O tobie można powiedzieć to samo. Mnie twój uśmiech nie zwiedzie, Rihanie, choć przyznam, że jest cudowny.
– Dziękuję – skłonił się uprzejmie.
Dziewczyna nalała sobie alkoholu. Gdy podniosła spojrzenie, Rihana już nie było. Nawet nie zauważyła jego odejścia. To wyglądało tak jakby po prostu rozpłynął się w powietrzu. Szkoda tylko, że zostawił ją z rachunkiem.
Zapach innego demona sprawił, że odwróciła spojrzenie. Po sali rozglądał się blondyn z długim, ciemniejszym kucykiem z szyją osłoniętą niebieskim szalikiem. Uśmiechnęła się, domyślając się, czego nowo przybyły szukał. A raczej kogo.
Rihan był interesujący. Luźny, wręcz dziecinny sposób bycia mieszał się z czymś, co go bardzo ubodło. O co mogło chodzić? Czyżby nieszczęśliwa miłość? To było ciekawe. Nie wyczuła od niego najmniejszych złych intencji, czuła się przy nim wręcz bezpiecznie, co mogło być złudne, ale to spotkanie mimo wszystko będzie miło wspominać.
Niedługo później dołączyła do pozostałych. Nina opowiedziała jej, co robili, pochwaliła się nawet wygraną maskotką, którą zdobyła bez pomocy.
– To świetnie – uśmiechnęła się.
– A ty co robiłaś? – zapytała Saii.
– Chodziłam tu i tam. Nic specjalnego.
– I piłaś sake.
– Jestem dorosła, Saii. Mogę robić, co chcę.
– Saiichi ma rację. Samotna dziewczyna nie powinna pić.
– Umiem o siebie zadbać, Ian, więc nie przesadzaj, proszę. To co? Jakiś obiad i idziemy dalej.
Postanowiła przemilczeć spotkanie z Rihanem. Ian zaraz prawiłby jej morały, a Saii chciałaby poznać każdy szczegół i nie wiadomo, jakie wnioski by z tego wysnuła. Wolała tego sobie oszczędzić.
Popołudniu stragany nie zniknęły, ale wpasowywały się bardziej w atmosferę festynu. Na głównym placu odgrywano legendę, mieli też być przebierańcy i różne zabawy. Dzieciaki oczywiście czekały najbardziej na cukierki i wieczorny pokaz sztucznych ogni.
Nina zatrzymała się, ciągnąc Vivian za rękę. Gdy brązowowłosa na nią spojrzała, dziewczynka wyjaśniła, o co jej chodzi – gdzieś w pobliżu usłyszała skrzypce i chciała pójść posłuchać.
– Niedługo wrócimy – rzuciła Walker do białowłosej.
– W porządku. Bawcie się dobrze.
Vivian starała się nasłuchiwać, ale nigdzie nie słyszała muzyki, o której wspomniała dziewczynka. Do tego weszły w część miasta, która była opustoszała, co nie podobało się brązowowłosej.
– Chyba pomyliłaś drogę – stwierdziła. – Wracajmy już.
Jasnowłosa jednak nie chciała dać za wygraną. Uparcie twierdziła, że słyszała skrzypce i idą w dobrym kierunku. Po chwili obie usłyszały ten dźwięk i dziewczynka puściła dłoń starszej, po czym pobiegła przed siebie.
– Nina!
Vivian miała coraz gorsze przeczucia. Ruszyła za nią, ale nie mogła jej nigdzie dostrzec.
– Nina! Nina, wracaj!
Usłyszała szamotaninę i pobiegła w tamtą stronę. Sama nie wiedziała, kiedy poczuła demoniczną, złowrogą obecność, ale było zbyt późno. Ból głowy poprzedził utratę przytomności, a jedyną myślą było imię Niny.

***

Vivian: Czy ty zawsze musisz kończyć w ten sposób przed dłuższą przerwą?
Laurie: Tak jakoś wyszło.
Vivian: Tak jakoś wyszło? Kolejny raz?
Laurie: Czepiasz się szczegółów.
Arte: Nie martw się, Laur. Zobaczysz w przyszłym tygodniu jaka będzie szczęśliwa.
Laurie: Zamknę ją w szafie i będzie spokój.
Arte: Tak, Moi Drodzy, dobrze widzicie. W przyszłym tygodniu zamiast normalnego rozdziału będzie walnięty. W tym roku długi i treściwy. Myślę, że będziecie zadowoleni.
Vivian: Z całą pewnością.
Laurie: Jak ci się nie podoba, to porandkuj sobie jeszcze z Rihanem.
Vivian: Właśnie, właśnie. Dla wszystkich, którzy nie zorientowali się, kim jest nasz gość specjalny, przedstawiam: Rihan Nura z „Nurarihyon no Mago”. Taki zwariowany pomysł Laur, żeby go tu wrzucić na dwa rozdziały. Mamy nadzieję, że się spodobało.
Arte: Na pewno, przecież na niego wszystkie lecą.
Laurie: Czyżbyś był zazdrosny? Przecież masz swój własny fanklub.
Arte: Jednoosobowy.
Vivian: Ale zawsze. Mnie nikt fanklubów nie tworzył, więc przestań. Poza tym Rihan nie jeździ po każdym, kogo spotka.
Arte: Nie gadam z wami, kobiety.
Vivian: Nie wiedziałam, że on taki obrażalski.
Laurie: Ja też. No nic. Skoro Arte się obraził, to nie będziemy przedłużać. W przyszłym tygodniu walnięty, a za dwa ciąg dalszy przygody z Rihanem. Pozdrawiamy serdecznie i do zobaczenia.

11 thoughts on “Behind those eyes lies a truth than grief Behind those beautiful smiles I’ve seen tragedy The flawless skin hides the secrets within Silent forces that secretly ignite your sins

  1. Vivian jest chyba magnesem na kłopoty. Niestety jest coraz więcej takich osób. Nie wiem kto ją ogłuszył ale chyba mam podejrzenia.

    Viviano nie przejmuj się. Dla cb fanklub też mogę stworzyč .
    ❤ Arte
    ❤ Vivian

  2. prz_ pisze:

    Dobra, to może w takim razie ja założę fanklub Vivian?

Dodaj odpowiedź do laurie16 Anuluj pisanie odpowiedzi